13 maja 2018 #Piaskiemwraka - Start na "Kresach"...

Dobrze, że nie utrzymuję się z blogowania, bo umarłbym z głodu biorąc pod uwagę moją systematyczność we wpisach... Z drugiej strony, żadna ze mnie Chodakowska, albo inny Wąsik Alfonsik, co by mieć materiału na dwa wpisy dziennie. 
Mamy zresztą inklinacje do wstawiania w sieci tego co nas wynosi na szczyty, pokazuje dobre momenty, sukcesy i nas w świetnych sytuacjach. Gdy coś nie idzie po myśli, raczej trafia do zakładek "zapomnieć i wyprzeć", by nie naruszać naszej próżności. Choć przecież porażki są częścią każdej drogi i nie ma co narzekać, jeśli idziemy pod górę, bo zawsze będzie ciężko, gdy staramy się dojść na szczyt, choćby to był tylko nasz szczyt.
Dla mnie takim celem na ten rok, było zejście poniżej godziny trzydziestu w półmaratonie. Czas dla wielu śmiesznie wolny, ale dla kogoś kto jest "Januszem triathlonu i biegania" stanowi wyzwanie. Jakie i czy aby na pewno? Policzmy...
Pobiec półmaraton w 1:30h, oznacza, że "dychę" trzeba zamknąć poniżej 40 minut, a jeśli tak, to "piątkę" należy przebiec w mniej niż 20 minut. Niby nie jest to jakiś wyczyn, ale ile kosztuje pracy, wie tylko ten, kto postanowił złamać te czasy. 
Dla mnie przygotowanie do startu z założeniem takiego wyniku zajęło ponad 6 m-cy. Oczywiście, można to zrobić w krótszym czasie, można zrobić lepiej, można brać lekcje u świetnego trenera, który przygotuje nas pewnie w czasie krótszym, choć uważam, że tutaj nie ma drogi na skróty i swoje trzeba przetruchtać. Ile?
Poniżej pokazuję jak to wyglądało u mnie. Jeszcze raz zastrzegam, że nie jestem żaden "znafca", nie mam personalnego trenera, który by mnie prowadził i korygował błędy, więc jest ich tam pewnie cała masa. Nie mniej, taką drogę wybrałem i do czasy, gdy nie uznam, iż zasługuję na to, by ktoś ze sporą wiedzą poświęcał na mnie czas, pewnie tak będzie. 
Zacząłem w grudniu i choć było to już nieco późno, bo teoretycznie należałoby zacząć w listopadzie, to innego wyjścia nie było. Na zielono treningi, na pomarańczowo, to co ze względu na wyjazdy, pracę i inne okoliczności, musiałem odpuścić. Treningów jest więcej niż same biegowe, bo moim celem na ten rok jest poprawa wyniku w Iron Man Gdynia, więc uzupełniałem całość o pływanie i rower. Jak widać, cel w maju nie został osiągnięty, ale o tym za chwilę. Najpierw to co składało się na te wszystkie dni. 
To co widać powyżej, to plan treningowy z książki Jurka Skarżyńskiego. O samych książkach już pisałem i uważam, że są świetną bazą do nauki tego co w treningach biegowych (i nie tylko) najważniejsze. Z perspektywy czasu i przerobionego planu, uważam jednak, że w samych planach jest duży pierwiastek "starej dobrej, polskiej szkoły maratonu", a co za tym idzie dużych objętości biegowych, które dla kogoś normalnie pracującego stanowią wyzwanie. I nie chodzi o czas spędzony na treningach, tylko okresy regeneracji i obciążenie dla organizmu. Wydaje mi się, a rozmowy przeprowadzone z trenerami to potwierdzają, iż podobne efekty można osiągnąć z mniejszych objętości. 
Druga sprawa, to okres w jakim planuje się start docelowy. U mnie ze względu na start "A", czyli triathlon w Gdyni, półmaraton był tylko przystankiem do celu i miał mi dać podbudowę do lepszego biegania właśnie w trakcie Iron Mana. Ta subtelna różnica spowodowała, iż zarówno start kontrolny na 10km, jak i półmaraton, przypadały na okresy, które nie musiały być, ale były dość gorące. Podczas półmaratonu wręcz upalne. 
Nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo po prostu można było się przygotować lepiej, a wiele osób pobiegło czas jaki zakładali (również Ci, którzy planowali pobicie rekordu). Ja nie dałem rady. Pobiegłem lepiej niż na jesieni, ale wtedy nie kosztowało mnie to tyle wysiłku. 
Na start wybrałem Białystok, bo tak wypadało mi to w planie biegowym, a że jest to ładne miasto, w którym już dawno nie byłem, bardzo mi pasowało. Tegoroczna wiosna zaskoczyła nas niemal tak jak zima drogowców, więc mieliśmy upały niemal od kwietnia. Dzień 13 maja w Białymstoku nie był wyjątkiem. Temperatura w okolicach 30 stopni, trasa biegnąca odkrytymi terenami i żar lejący się z nieba, spowodowały, że już na 7 kilometrze dopadły mnie myśli o zejściu z trasy... Jak nigdy... 
Zejść nie zszedłem, ale tempo znacząco spadło i przez kolejne 7 kilometrów walczyłem z mózgiem, tworzącym niezliczone wymówki dla ciała, by się zatrzymało. Dopiero w okolicach 15 km znów wróciłem do "żywych" i tempo wróciło na poziomy startowe. Było to jednak za mało, by odrobić straty i na metę wbiegłem z czasem netto w okolicach 1:35 co nie jest powodem do dumy. Ale cóż, tak bywa i nie wygrywają ci, którym za każdym razem się udaje, a ci, którzy się nie poddają. Teraz celem jest sierpniowy Iron Man w Gdyni, a zejście poniżej półtorej godziny w półmaratonie musi nieco zaczekać... 
Dla mnie takie starty są też świetnym powodem do tzw. turystyki sportowej. Normalnie nie byłoby pewnie okazji, by odwiedzić (i zwiedzić) Białystok, a tak przekonałem się ponownie jakie to ładne miasto, pełne zieleni, ze świetnie zorganizowanym systemem rowerów miejskich oraz tras rowerowych, pięknie odrestaurowanym rynkiem, niesamowitymi parkiem przy Pałacu Branickich, w samym centrum miasta. Jeśli nie byliście, albo tak jak ja, byliście dawno, naprawdę polecam, bo łącząca się z tym gościnność ludzi wschodu stanowi genialną mieszankę. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...