6 lipca 2019 #Piaskiemwraka - Kultowa już Bydgoszcz...


W Polsce zawodów Triathlonowych jest wiele. W sezonie już po kilka w każdy weekend i to w kompletnie różnych częściach kraju, więc jest w czym wybierać. Są wśród nich jednak takie, które swoją skalą i organizacją biją inne na głowę. Oczywiście mamy tutaj kultowe zawody w Gdyni, pod marką Iron Man, na które ściągają zawodnicy z całej Polski i Europy, ale te na razie pominę.

W skali lokalnej, Bydgoszcz zorganizowała zawody, które po pięciu latach (w tym roku była V edycja) osiągnęły skalę niespotykaną nigdzie indziej. W ciągu dwóch dni weekendu, staruje tutaj na 3 dystansach (1/8; 1/4 i od zeszłego roku 1/2) niemal 4 tysięcy osób. To naprawdę sporo, biorąc pod uwagę, że średnia na innych, lokalnych zawodach, na jednym dystansie to od 150 do 300 osób. Jestem tam od dwóch lat i od dwóch lat mam takie samo dobre zdanie. 

Co innego ma Bydgoszcz względem innych? Mogę się tylko domyślać, ale subiektywnie, według mnie sprzyja temu (kolejność przypadkowa):
- fakt, że współorganizatorem jest miasto, które dostarcza pełną infrastrukturę w postaci trzech hal w których zlokalizowane są strefy zmian, expo, biuro zawodów, itp., a to daje niezależność od pogody
- dostęp do pełnego zaplecza (szatnie, prysznice, itp.)
- świetnie zorganizowane miasteczko zawodów z trybunami, kładkami i pełnym dostępem dla widzów
- widowiskowa trasa pływacka wzdłuż rzeki Brdy, a więc możliwość dopingowania i obserwacji na całym dystansie
- szybka trasa rowerowa (w tym roku inna, ale obydwie są szybkie)
- trasa biegowa wiodąca ścieżkami wzdłuż Brdy, również z pełnym dostępem dla widzów
- ciekawe pakiety startowe i ogólnie cała oprawa
- dość szerokie limity czasów, zachęcające nawet początkujących do startu
- bogata strefa finishera, co prawda bez ciepłego posiłku, ale za to z owocami, ciastami, a nawet lodami do oporu

Nie wiem, czy to są te czynniki sukcesu, ale jak dla mnie są to elementy tworzące klimat dla którego na pewno pojawię się tu w przyszłych latach. Co prawda dystanse są nieco modyfikowane względem tego co wynika ze standardów IM, a dodatkowo na dystansach 1/8 i 1/2 płynie się tylko z prądem Brdy, co umożliwia wykręcenie kosmicznych czasów, ale sprzyja to wszystkim… W tym roku trasa rowerowa skrócona została o mniej więcej 2 km na pętli (czyli 2km na 1/8 i aż 8km na 1/2), ale biegowa za to była nieco dłuższa (ok. 1km dla 1/4 i 2km dla 1/2), więc trochę się bilansowało.

Te zawody były już dwa razy tematem opisu na tym blogu, a że na razie bardziej opisuję na nim imprezy w których biorę udział, niż moją drogę do nich, to również i tym razem poświęcę temu nieco tekstu.
Podobnie jak w zeszłych latach, start na dystansie 1/4 przewidziany jest na sobotę, a w niedzielę starują dystanse 1/8 i 1/2.
W tym roku zakwalifikowany zostałem do pierwszej fali dystansu 1/4 na którym startowałem, przewidzianej na godz. 9.00 więc nie chcąc jechać dzień wcześniej, musiałem się stawić na miejscu koło 7.00 by na spokojnie odebrać pakiet, wstawić rower do strefy zmian i zrobić rozgrzewkę.

Fakt, że byłem tu już dwa razy, pomógł, bo wiedziałem gdzie i jak się poruszać, a także w jaki sposób przebiega procedura w T1 i T2 (tutaj ciekawostka, że po wyjściu z wody, piankę musimy zdjąć jeszcze na dobiegu i włożyć do worka przygotowanego przez wolontariuszy, by do hali, gdzie stoją rowery wbiec już z zaciągniętym workiem i „na sucho”).
Mniej więcej po ósmej byłem już gotowy, mogłem się na spokojnie przebrać, zostawić rzeczy w depozycie i zabrać się za rozgrzewkę. Ostatni jej element zrobiłem już w wodzie, by przez ok. 10 min popływać sobie na spokojnie i oswoić się z nurtem, który nie jest zbyt mocny, ale jednak nieco spowalnia, gdy płynie się pod prąd. Na dystansie 1/4 połowę płynie się w górę rzeki, a drugi odcinek w dół, więc szybkość się mniej więcej kompensuje.
Start przebiega też w formule „rolling”, co sprawia, iż w wodzie nie ma tłoku i płynie się dość komfortowo, a sam wskok następuje ze specjalnie przygotowanej platformy. Ma to tylu przeciwników co zwolenników, ale w wypadku dość wąskiej Brdy i sporej liczby zawodników, akurat tutaj nie wyobrażam sobie startu wspólnego…
Ten start był dla mnie dość waży, bo dystansu 1/4 jeszcze nie zaliczyłem, choć w sumie mam już za sobą kilkanaście różnych zawodów. Drugą sprawą była kondycja na biegu, po zakładanym, dość mocnym jak na mnie rowerze. W zeszłych latach, po podobnym dystansie olimpijki, bieg był dla mnie wyzwaniem. Tym razem miało być inaczej…
Do wody wskoczyłem dopiero koło 9.20 i w największej mierze skupiłem się na dobrej nawigacji, być może kosztem nieco mniejszej szybkości. Łatwo bowiem nadrobić sporo dystansu, a przy tym kilka sekund mniej na 100m jest mniejszym problemem. Czas w wodzie to 16 minut, co daje ok. 1’40”/100m więc jak na mnie znośnie (tak jak wspomniałem, płynięcie pod i z prądem mniej więcej niweluje czasy).
Bez przygód wybiegłem też na rower i tutaj zaczęło się dla mnie prawdziwe ściganie. Trasa po krótkiej, płaskiej pętli zaczęła się wspinać w górę, ale na dość krótkim odcinku, by następnie przez kolejne kilkanaście km prowadzić po prostej i płaskiej nawierzchni, z jedynie małymi zmarszczkami. Pogoda tego dnia nie była upalna, co sprzyjało, a delikatny wiatr zbytnio nie spowalniał. Koniec końców z dwóch pętli wykręciłem średnią ok. 36km/h, co jest niczym w porównaniu z najlepszymi, ale dało 266 czas na ponad 1000 osób. Może bez fajerwerków, ale nad rowerem cały czas pracuję i będę pewnie pracował jeszcze długo… Inna sprawa, że nie jechałem go na maksa, mając w głowie to, iż muszę jeszcze pobiec, a jak zapracują nogi było zagadką. Co prawda trener Suchy twierdzi, że moc w nodze jest, ale ja tam jak nie zobaczę, to nie uwierzę…
Po tym kręceniu nastąpił bieg i to była dla mnie największa obawa tego dnia. Okazało się jednak, że wypracowane z Piotrem zakładki przyniosły spodziewany efekt. Zgodnie z zaleceniami trenera, na koniec roweru, zrzuciłem przerzutki na krótkie przełożenia i nieco bardziej pomłynkowałem nogami. Początek biegu również nieco podrobiłem, jednocześnie starając się trzymać w ryzach tempo.
Okazało się jednak, że noga sensownie podaje i bez większych problemów jestem w stanie trzymać tempo po 4:20-4:15 na km, nie będąc przy tym zbytnio wypompowany. Na ostatnich kilometrach spokojnie wykrzesałem siły na wyprzedzanie, a ostatecznie tempo średnie wyszło 4:17 na km co uważam za wynik na rozsądnym poziomie. Jak na mnie oczywiście. Jestem też przekonany, że można było zarówno na rowerze, jak i na biegu nieco dołożyć. Ale to w końcu zawody na sprawdzenie, a czas końcowy 2:18:11 i 146 msc open oraz 27 w M40 jest dla mnie wynikiem z którego bardzo się cieszę.
Za tydzień olimpijka w Gdańsku i to będzie wykładnia tego na co mnie stać. Choć zarówno obecna Bydgoszcz, jak i przyszłotygodniowa olimpijka nie będą zawodami na maksa, bo wszystko obecnie, to tylko droga do celu, jakim jest zejście poniżej 5h na Iron Man Gdynia 70.3… Bo Gdynia to taki mój „Święty Graal” i chyba jeszcze długo referencja do mojego poziomu wytrenowania.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...