5 sierpnia 2017 #Piaskiemwraka Iron Man 2017 - The final countdown...
Jestem bliżej niż dalej, a raczej już bardzo blisko, bo
piszę ten post w sobotę, tuż po odebraniu pakietu. Stracha mam niesamowitego, a
raczej stresa, ale tego pozytywnego, dopingującego i mobilizującego do
działania. Genialnie czuję się z tym uczuciem.
W Gdyni wszystko już gotowe i jeśli ktoś nie ma świadomości
jaka to skala przygotować, to na zdjęciach widać jedynie część niesamowitej
pracy jaka zostaje wkładana corocznie w tą imprezę. Przygotowanie trybun i mety
na mecie, strefa zmian, strefa expo, konstrukcja na wyjściu z wody, logistyka
na trasach, to niesamowite przedsięwzięcia, z których zdają sobie sprawę tylko
Ci, którzy kiedyś byli zaangażowani w taką organizację.
Przez ostatni miesiąc poświęciłem sporo czasu na treningi i
choć zawsze można powiedzieć, że pewne rzeczy mogłem zrobić lepiej, to już nie
ma co o tym myśleć, bo nic to nie da, a tym bardziej niczego się nie nadrobi.
Jak sobie pomyślę, że dwa lata temu pobiegłem swój pierwszy bieg na 10km, który
wtedy był dla mnie sporym wyzwaniem, a raptem rok temu pobiegłem pierwszy
maraton w życiu, to myślę, że jednak hasło promowane przeze mnie i przez nas w
Fundacji Trzeba Marzyć, iż marzenia się spełniają, chyba jednak się sprawdza.
Choć sam, co również powtarzam zawsze - nie mam marzeń, a cele - to ten mój start
jest dowodem na to, że postawiony cel, przy odrobinie samozaparcia i szczęścia,
można osiągnąć. Choć jeszcze trzeba ten Iron Man ukończyć….
Być może trafi tutaj ktoś, kto podobnie jak ja przygotowuje
się do swojego pierwszego triathlonu i równie mocno jak ja boi się tego
pierwszego startu, bo bałem się jak babka przed defloracją… Nie samego startu i
dyscyplin, ale tego czy sobie poradzę, ogarnę strefę zmian, nie poplączą mi się
nogi, nie upadnę tuż po wyjściu z wody, albo nie dam rady biec. Z perspektywy
dwóch startów w Triathlon Bydgoszcz i Triathlon Gdańsk, muszę przyznać, że
strach ma jedynie wielkie oczy. Owszem nie jest to wcale takie proste, gdy robi
się to pierwszy raz, ale dobrze zapamiętane, przy odrobinie adrenaliny robi się
automatycznie.
Nie ma też sensu moim zdaniem robić kosmicznych zabiegów, by
nadrabiać pół minuty, czy dwie w strefie zmian. Sprawne zdjęcie pianki,
założenie butów i numeru to naprawdę krótki czas, a później zmiana butów na
biegowe, to już w ogóle coś co można bardzo dobrze wyćwiczyć. Osobiście uważam,
że ważną rzeczą i taką, która daje wymierne korzyści, jest strój, dzięki
któremu nie tracimy czasu na przebranie. Nie musi być pełny, wystarczą
spodenki, bo koszulkę założy się bardzo szybko. Buty rowerowe spokojnie można
założyć w strefie zmian i nie kombinować z wpinkami. Ubranie skarpet to też
chwila. Zainwestowałem jednak w samozaciskowe sznurowadła w butach biegowych i
uważam, że idealnie się sprawdzają, również w codziennych treningach i startach
biegowych. O tym też napiszę w kilka słów w dziale o technice. Zapominamy o zawiązywaniu, nie tracimy na to czasu, a co najważniejsze,
nie ryzykujemy odwiązania w trakcie biegu (tak, czy tak zawiązywałem tradycyjne
na dwa razy, ale to zabiera czas). Mam świadomość, że te chwile składają się na
czasy, ale gdy robimy olimpijkę w trochę poniżej 3 godzin, to ta minuta, czy
dwie naprawdę nie mają tak dużego znaczenia.
Zrezygnowałem również z koncepcji uzbrajania roweru w tzw.
lemondkę, czyli przystawkę czasową do kierownicy. Stwierdziłem, że za mało jest
czasu na dobre opanowanie i przyzwyczajenie się do jazdy w ten sposób, a
dodatkowo z rozmów z wieloma osobami, które próbowały jeździć w różnych
konfiguracjach, wynikało, iż nie jest to wcale tak idealne i niezbędne
rozwiązanie. Może to mój błąd, ale teraz już go nie naprawię. Zaznaczam, że mowa o rowerze szosowym, bo czasowy, to zupełnie inna bajka. Dodatkowym
argumentem był fakt, że trasa IM w Gdynia wcale nie jest taka szybka, bo
wiedzie sporo pod górę, często niezbyt idealnymi drogami i taki „lajkonik” w
tri jak ja raczej by tego nie wykorzystał w pełni. Buty zaadoptowałem z MTB, czyli jadę w takich, w jakich jeździłem zawsze po górach. Zrezygnowałem z rękawiczek, bo o ile w górskim kolarstwie się sprawdzają, o tyle na szosie mocnośrednio... Dwa razy ubrałem je na trening, ale odłożyłem na półkę. Poza tym, założenie ich i zdjęcie, to kolejny czas w strefie zmian.
Oczywiście, dla ludzi, którzy startują, są to pewnie truizmy, ale ten blog od samego początku skierowany był do tych, którzy może o pewnych rzeczach myślą - marzą, planują, zastanawiają się. Chciałem (i nadal chcę!) im pokazać, że jeśli się ustawi cel i w niego wierzy, to przy odrobinie samozaparcia może go zrealizować. Można się bać, szczególnie, czy zacząć, bo to normalne i nawet wskazane. Ja się boję zawsze, ale po prostu robię ten pierwszy krok i mówię sobie, że nie ma odwrotu. Najgorsze co może się stać, to to, że go nie osiągniemy, ale nigdy się nie przekonamy o tym, jeśli nie spróbujemy.
Dziś jeszcze była chwila by podjechać do sprawdzonego serwisu w którym od lat serwisuję swojego "górala", czyli do Cyklo Gdynia. Tym razem też nie zawiedli i oddali mi wcześniej własne opony na start z jakże dumnie brzmiącej serii "Iron Man". Tak, tak, opony oryginalnie tak się nazywają... Jest moc.
Później odwiedziny Expo z masą wystawców i obowiązkowe rozmowy z firmami, które wsparły mój szalony projekt, czyli Dare2Tri, bo biegnę w ich stroju i płynę w ich piance oraz Safe4Water, bo choć nie startuję z ich bojką, to bez niej nie mógłbym robić tak bezpiecznych treningów. Więcej o tym też napiszę w dziale technicznym, bo kwestia stroju ze względu na cenę może być odkładana na później, tymczasem jest dość istotna. Bojka zaś, to nasze bezpieczeństwo, ale też naprawdę duży komfort, również psychiczny. Warto więc wydać te parę złotych.
Dziś jeszcze była chwila by podjechać do sprawdzonego serwisu w którym od lat serwisuję swojego "górala", czyli do Cyklo Gdynia. Tym razem też nie zawiedli i oddali mi wcześniej własne opony na start z jakże dumnie brzmiącej serii "Iron Man". Tak, tak, opony oryginalnie tak się nazywają... Jest moc.
Później odwiedziny Expo z masą wystawców i obowiązkowe rozmowy z firmami, które wsparły mój szalony projekt, czyli Dare2Tri, bo biegnę w ich stroju i płynę w ich piance oraz Safe4Water, bo choć nie startuję z ich bojką, to bez niej nie mógłbym robić tak bezpiecznych treningów. Więcej o tym też napiszę w dziale technicznym, bo kwestia stroju ze względu na cenę może być odkładana na później, tymczasem jest dość istotna. Bojka zaś, to nasze bezpieczeństwo, ale też naprawdę duży komfort, również psychiczny. Warto więc wydać te parę złotych.
O samych treningach nie będę się rozpisywał, bo może później skrobnę coś więcej. Również nie w formie poradnika i gotowego planu, ale tego co robiłem by się udało. A czy się uda, to już jutro zobaczymy!
Komentarze
Prześlij komentarz