18 sierpnia 2018 #Piaskiemwraka - Epickie Borówno...

W momencie gdy zacząłem interesować się sportem zwanym triathlonem, czytać relacje i książki, w wielu miejscach pojawiała się nazwa Borówno, opisywana jako stolica polskiego Triathlonu. Nie wiedziałem, ani gdzie to jest, ani co to za zawody. Dopiero niedawno Facebook zaprosił mnie na te zawody, kusząc promocyjną ceną na dystans "sprint". 
Okazało się, że jest to pierwszy rok, gdy organizator zdecydował się udostępnić też swoje epickie zawody liczniejszej grupie osób. Co więcej, miały się odbyć w wersji "drift" i " no drift". Te pierwsze jednak się nie odbyły ze względu na niską frekwencję. Widać driftować lubimy jedynie na nielegalu... 
W każdym razie, za jedyne 80 złotych stałem się dumnym nośnikiem pakietu w który zaliczała się również koszulka oraz mocniejszy niż zazwyczaj plecako-worek, więc bardzo miło, bo to wcale nie jest takie oczywiste i na coraz większej liczbie zawodów, pakiet jest goły jak Adam w raju, przykryty tylko listkiem w postaci jakiegoś upominku od sponsora, albo ulotki. W kolejnych latach, pewnie i czepek będzie trzeba zabierać ze sobą... To oczywiście tylko taka zgryźliwa uwaga, ale widać, że z roku na rok przybywa imprez, konkurencja jest coraz większa, a organizatorzy chcą zarabiać też więcej. Bo inaczej nie wytłumaczę faktu, że przy wzrastających opłatach, pakiety są coraz uboższe, a w zasadzie nie zawierają niczego. Oczywiście, nie dla pakietu jeździmy na zawody, ale biorę rocznie udział w kilkunastu różnych i na tych mniejszych, robionych bez pompy i napinki pakiety są miłym dodatkiem o czasami zaskakująco bogatej zawartości. Na zawodach tri, gdzie płaci się po kilkaset złotych nawet za dystans 1/8, nie ma w zasadzie nic. To taka wycieczka na margines, choć pewnie kiedyś popełnię na ten temat jakiś osobny wpis. 

Wracając do naszego Borówna, to jechałem z nastawieniem podobnym do tego z jakim Neil Armstrong wchodził na nośnik promu kosmicznego Apollo 11 przed lotem na księżyc w lipcu '69. Po prostu spodziewałem się naprawdę epickich zawodów. Nienawidzę narzekać i zawsze szukam pozytywów, ale tym razem naprawdę się rozczarowałem. Mam wrażenie, że podobnie jak w przypadku wspomnianej pogoni za kasą w przypadku innych organizatorów, tak tutaj mamy do czynienia spoczęcia na laurach, w oparach przebrzmiałej legendy jaką owiane są te zawody. 
O Borównie możemy bowiem przeczytać w pierwszych relacjach z zawodów tri, ale także w książkach, artykułach, na stronach i wielu innych miejscach, gdzie legendy tego sportu w Polsce opowiadają jakie to elitarne i ważne zawody na mapie Polski, jaka jakość, jaka stawka zawodników i co tam jeszcze. Tymczasem świat idzie do przodu i wiele dyscyplin oraz zawodów się zmienia. Dochodzą nowi, kiepscy znikają, sport powszechnieje, staje się coraz bardziej dostępny, a listy uczestników pęcznieją tam gdzie jest dobra organizacja i świetna atmosfera. Przykładem może być Bydgoszcz, z lokalizacją w zasadzie tą samą co Borówno. Tam zawody w kilka lat rozrosły się do kilku tysięcy startujących. Czy to źle? Niektórzy powiedzą, że to nie zawody, że prawdziwego triathlonu już nie ma i takie tam inne teksty, które można słyszeć na każdej imprezie i przeczytać na każdym forum. To też wiem z autopsji, bo się temu czasami przysłuchuję i niekiedy czytam. Borówno to niestety taki przebrzmiały lokal "klasy pierwszej", który nie zorientował się, że po transformacji coś się zmieniło, nie ma już cen regulowanych i warto się dostosować, bo słabą kapelą, schabowym i literatką wódki świata się nie zawojuje. Czy jestem niesprawiedliwy? Te zawody firmowane są znakiem Ocean Lava, a sponsorem jest Orlen. Nawet jeśli to nic wielkiego, to same te nazwy sugerują, że będą to super zawody. Ale od początku.

Biuro zawodów na terenie stadionu w Bydgoszczy. Miło, sprawna obsługa i wszystko bez problemów. Expo to jednak strefa tylko z nazwy i kilka namiotów wystawionych przez internetowe sklepy, robi co najmniej wrażenie słabe. 
Start samego wyścigu odbywa się w tytułowym Borównie, miejscowości wypoczynkowej, zlokalizowanej niedaleko Bydgoszczy, nad jeziorem rzecz jasna. Tam mamy też strefę zmian T1. Zapleczem jest ośrodek "Borówno", gdzie na alejkach i plaży rozstawione są stojaki na rowery oraz wieszaki na worki (na zawodach wszystkich dystansów obowiązuje system workowy). Sam ośrodek to coś, co robi pierwsze mocno średnie wrażanie. Rozumiem, że to nie wina organizatorów, ale całość wygląda, jak zamknięta po upadłości. Nie ma turystów, wszystko zamknięte... Dziwne, tym bardziej, że w koło nad jeziorem masa ludzi, bo to połowa sierpnia i ukrop leje się z nieba prawie od kwietnia w tym roku. Zostawiamy rowery i opuszczamy teren, bo nie ma nic więcej do roboty. 

Start przewidziany jest na rano, więc pojawiamy się odpowiednio wcześniej by spojrzeć jeszcze raz na rower, powiesić worek z ciuchami na wyjście z wody i zrobić rozgrzewkę. Widać, że sam start przyciąga również kilka znanych nazwisk, również w formie przetarcia przed odbywającym się na w kolejnym dniu starcie na dystansie pół i całym. Dla niewtajemniczonych Borówno jest jedną z tych imprez w Polsce, w której można wystartować na pełnym dystansie, a to cały czas nie jest jeszcze  popularna sprawa... 
Na starcie nie ma rzecz jasna żadnej sceny, bo też nikt tego tu nie oczekuje (meta jest na wspomnianym stadionie w Bydgoszczy, przy T2). Ale rzuca się w oczy (a raczej w uszy) kompletna degrengolada z prowadzącymi. Jest jakaś kobieta opowiadająca z pomocą nagłośnienia o swoim wątpliwej jakości debiucie w bieganiu, jest jakiś dziadek wtrącający dwa słowa o tym i o tamtym, znów kobieta nieudolnie wymieniająca sponsorów i przywołująca jakiś jej tylko znanych zawodników. Jednym słowem jakość rodem z gminnej imprezy przy remizie strażackiej. Mogę zrozumieć, że wpływu na stan ośrodka organizator nie ma, ale na wodzireja jak najbardziej i choćby koleżanka była super lubiana, to należało jej zabrać mikrofon. 
Wybija godzina "zero" i wskakujemy do wody. Start z wody, więc coś innego niż na większości obecnych zawodów, ale to akurat ma tylu zwolenników, ilu bojących. Mnie nie przeszkadza, ale chwilę mija, zanim znajduję swój rytm. Nie ukrywam zupełnie, że pływanie nie jest moją najmocniejszą stroną, więc nawet nie próbuję gonić najlepszych. Dwa skręty w prawo i można cisnąć do brzegu. Wychodzę z wody i po bardzo krótkim dobiegu jestem przy worku, wrzucam piankę i biegnę po rower. Zaletą tych zawodów jest to, że każda ze stref jest bardzo szybka, dobiegi są bardzo krótkie a do belki nie trzeba również biec zbyt daleko. Kolejną rzeczą, która jest po prostu świetna, to trasa rowerowa (biegowa również, ale to za chwilę). Jest płaska, prosta, z minimalną liczbą zakrętów, a na dodatek, pod koniec wiedzie z góry, więc może być piekielnie szybka. Dodatkowo, nawierzchnia jest świetnej jakości. Jeśli ktoś myśli o dobrym czasie, czy życiówce, to to są zawody dla niego. Oczywiście w "połówce" i "całym" będzie miejscami pod górę, ale i tak jest to trasa na pewno szybsza niż np. w Gdyni. Tego dnia rano padało, więc trasa miejscami jest jeszcze mokra, co wzmaga czujność. Ja jednak jeszcze nie miałem porządnego szlifa przez te wszystkie lata na rowerze, więc na razie hamulce mniej wykorzystuję.
Dojazd do T2 to również szybkie "miki", rower zostawiamy "gdziebądź" i biegniemy po swój worek (przywieziony przez organizatora rano wraz z naszym depozytem). Szybka zmiana i zaraz wskakujemy na belkę nie tracąc czasu. Sam bieg to alejki Parku Myślęcinek.
Miejsce urokliwe ze sporą ilością drzew, a więc ocienione, co daje ochronę od słońca, no i płaskie..., co daje możliwość szybkiego biegania. 
Truchta się więc bardzo dobrze, a i czas jak na mnie w miarę sensowny. Całość ukończona w 1:14 na 7 m-cu AG. Ale by nie było tak słodko, to najlepszy był ode mnie lepszy o 14 min... Tak więc roboty przede mną jak stąd na księżyc. 
No i teraz wbiegamy do strefy finishera. Tutaj też rozumiem, że dystans sprint to nie Iron Man i nie przynależy się wiele. Ale chleb ze smalcem i parówka z wody??? Really...??? No i do tego hit - arbuz rzucony luzem do plastikowych pudełek postawionych na ziemi. Niby nic, ale wyobraź sobie kilkadziesiąt osób, które do nich się schylają, ociekając potem po biegu i wybierając co lepsze kawałki. Naprawdę tak wiele kosztuje "pomyślunek"? Widok jest co najmniej niesmaczny, by nie powiedzieć, że odrażający. Smaku nie opiszę, bo jak się domyślacie, nie próbowałem. 
Nie wiem skąd pomysł, by metę zorganizować na parkingu, skoro jest obok świetny stadion. Nie można było się dogadać, nie są to zawody rangi stadionowej, by miejsce znalazło się tylko "na zapleczu"?
Może sporo gorzkich słów i może niezasłużenia, ale naprawdę jestem na sporej liczbie zawodów i nie czepiam się specjalnie. Teraz zawody kosztowały mnie 80 złotych, więc też żaden wielki pieniądz w porównaniu z innymi tego typu, ale jak będą kosztowały 200 czy 300 to już na pewno pomyślę nad innymi. Tym bardziej, że w Bydgoszcz Triathlon to 250 złotych, kupowana mniej więcej w podobnym czasie przed, a atmosfera i jakość nieporównywalna. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...