9 października 2016 #Piaskiemwraka - Piwna Mila Sopot
Blog zaczął się od marszu Piaskiem w raka i opisania przygotowań, a później relacji z samego spaceru, który okazał się być czymś więcej. Zarówno w sensie marszu, jak i celu, ale także wyzwań i determinacji.
Ale często to co zaczyna się banalnie, kontynuowane jest, gdy okazuje się, że daje frajdę, wyniki i przynosi człowiekowi coś więcej. Stąd kolejna pasja po nurkowaniu, skokach spadochronowych, fotografii, kolarstwie górskim, motocyklach i jeszcze kilku innych, które przez całe życie przewijają się dniami i nocami...
Przygotowania do marszu wzbudziły pasję do biegania i zmotywowały do ćwiczeń na sali. Jak treningi to i starty. Od krótkich na 10 km, poprzez dłuższe, "królewskie" w maratonie i te bardziej wymagające "ultra". Człowiek ma taką naturę (a przynajmniej ja ją mam), że stale muszę rywalizować i nawet jeśli nie wygrywam, to sam start, adrenalina ścigania i wyzwań daje mi kopa na kolejne dni.
W zasadzie każdy okres treningowy poświęcony jest jakiemuś startowi, choćby takiemu na 10 km i choćby tak jak najbliższe w Półmaratonie Gdańskim, czy Biegu Niepodległości w Gdyni, były tylko formalnością, bo będę biegł "na zająca", motywując innych. Stąd chęć dzielenia się od czasu do czasu różnymi mniej lub bardziej ciekawymi relacjami lub wydarzeniami. Może kogoś kto natchnie, może kogoś zmotywuje, by samemu się ruszyć, a może zachęci do zaangażowania w coś niebanalnego.
Tym razem, bardziej dla zabawy i miłego spędzenia niedzieli, niż dla wyników i treningu, wystartowałem wraz z Potomkiem w imprezie u nas mało znanej, a mającej prawie 30 lat tradycji - Piwnej Mili...
Co to takiego? A no bieg połączony z piciem piwa. I choć mogłoby się wydawać, że to proste i przyjemne, to wcale tak nie jest do końca. Ale od początku.
Piwna Mila to bieg na odcinku 1609 metrów, podzielony na cztery okrążenia stadionowe (4x400), w którym każde okrążenie poprzedzone jest wypiciem małego piwa. Oryginalnie t0 355 ml, ale u nas ciężko o taką pojemność, więc małe to 330 ml.
Startuje się w grupach po dziesięć osób, a po zliczeniu najlepszych czasów każdej ekipy, wyłania się spośród wszystkich trzy najlepsze. Niby proste, ale jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Bo wypić piwo na czas i pobiec, wcale nie jest łatwo.
Można się o tym przekonać w ostatnią niedzielę, w Sopocie, gdzie rozegrano po raz pierwszy tego typu zawody. Sponsorem i partnerem został browar rzemieślniczy z Pucka, co przełożyło się na całkiem niezłe piwo do wypicia, zamiast popularnych "napojów piwnych", znanych z telewizyjnych reklam. Wszystko odbyło się na ponoć najładniejszym stadionie w Europie, czyli lekkoatletycznym obiekcie w Górnym Sopocie, otoczynym niemal z czterech stron lasem.
Impreza w dużej mierze o charakterze widowiskowym, z masą pozytywnie zakręconych ludzi, pasjonatów biegania, sportu, ale nie tylko. Pewnie piwosze wśród nich też byli...
Samego biegu opisywać specjalnie nie będę, bo choć nie należał do łatwych, właśnie przez to piwo, to został ukończony, a zabawa przy tym była naprawdę przednia. Już dziś z Młodym ustaliliśmy, że w przyszłym roku też startujemy. Może większą ekipą... Oczywiście zawsze w koszulce "Piaskiem w raka"...
Gratuluje!
OdpowiedzUsuń