16 lipca 2017 #Piaskiemwraka - Olimpijski triathlon...

Iron Man jest celem na ten rok, ale po drodze są treningi, przygotowania, a także starty, które taktuję jako ćwiczenie i sprawdzian przed tym najważniejszym startem.
Takim też był Triathlon Gdańsk, rozgrywany na dystansie olimpijskim – 1,5 km pływania, 40 km roweru i 10 km biegu. W sam raz by się sprawdzić, wybadać jak organizm zareaguje na wysiłek po wysiłku i potrenować zmiany, by nogi się nie poplątały przy okazji przechodzenia z dyscypliny na dyscyplinę.

Był to mój drugi triathlon, więc nadal jestem kompletnym świeżakiem. Nie będę się zatem wypowiadał w kategoriach znawcy, bo jest przede mną po prostu masa pracy i treningów. Jednak niezaprzeczalnie był to start, który dał mi dużego kopa i sporo satysfakcji.

Całość zorganizowana była w centrum kurortowego Gdańska, czyli w okolicach molo w Gdańsku Brzeźnie. Tutaj było biuro zawodów, tutaj była strefa zmian, a także start i meta. Ta ostatnia bezpośrednio na molo, co dodaje uroku całości.
Rowery do strefy zmian wstawiliśmy rzecz jasna już dzień wcześniej i po krótkim zapoznaniu z najważniejszymi elementami stref zmian, startu i mety, udaliśmy się na odbywający się w ten weekend w Gdańsku Festiwal Teatrów Ulicznych Feta. Swoją drogą, jest to również genialna impreza, robiona od kilku lat w zjawiskowych przestrzeniach dolnego miasta, dzielnicy obecnie rewitalizowanej, a przez lata zapomnianej przez świat. Ale o tym może kiedyś na innym blogu…

Rano w niedzielę, stawiłem się już koło 7.00 rano, by na spokojnie uzupełnić i przygotować stanowisko w strefie zmian, oddać rzeczy do depozytu i ubrać piankę. Nieco po ósmej byłem już na plaży, więc miałem sporo czasu na rozgrzewkę, bo strat przewidziany był na 9.00.
Podobnie jak w Bydgoszczy, również tutaj, zastosowano rolling start, więc wchodziliśmy do wody po osiem osób, ze specjalnie wyznaczonych boksów. Widać, że jest to coraz bardziej popularny sposób startu i nawet na Iron Man w Gdyni, prócz grupy Pro, będziemy właśnie w ten sposób startować.

Do wody wszedłem spokojnie i zachowawczo wybrałem bardziej skrajny sektor, by płynąć swoim tempem. Z perspektywy mety, widzę, że nie był to najbardziej optymalny pomysł, bo przez to przepłynąłem ponad 100 metrów więcej (według zegarka 1605 m), ale przynajmniej płynąłem swoim tempem nie wpadając na nikogo. 
Czas jaki osiągnąłem (nieco ponad 38 minut) był mocno przeciętnym, ale starałem się oszczędzać siły na kolejne etapy (w zasadzie nie wiedziałem jak organizm zareaguje tutaj i nie wiem, jak będzie reagował na IM, więc póki co wodę traktuję zachowawczo). Pod koniec trasy pływackiej wręcz było mi żal, że się kończy, bo popływałbym jeszcze… Wyjście nie sprawiło mi żadnych problemów, więc jak widać trenowanie tego elementu popłaca, bo od razu zdjąłem dół pianki i pognałem do T1, bez żadnych upadków, kołowaceń, itp.

Powtarzany przez całe pływanie schemat zmiany – okulary, kask, skarpety, buty, numer, rower – też popłacił, bo zrobiłem to niemal mechanicznie i od razu pobiegłem do belki wyznaczającej start etapu rowerowego. Po drodze zastanawiałem się tylko, czy zdjąłem czepek… Ale zdjąłem.

Rower to coś na czym czuję się dość dobrze i choć nie mam super czasówki, to jak widać z wykresu, który wrzucam na końcu, jestem w stanie nieco na nim nadrobić. Trasa była zresztą bardzo dobra, bez zakrętów i szykan, więc jechało się świetnie, szczególnie w pierwszą stronę, którą również wybrał sobie wiatr.

Po 40 km i 1:19 byłem ponownie w strefie zmian i po krótkim czasie potrzebnym na odwieszenie roweru i zmianę butów pobiegłem na ostatni etap.
Tutaj cieszyłem się jednak, że nie dałem z siebie wszystkiego na poprzednich dwóch etapach. Słońce, twarde nogi i kawałek wody dały się we znaki, bo w przeciwieństwie do Bydgoszczy, gdzie biegłem szybciej niż mi się wydawało, tutaj biegłem wolniej, niż wskazywałoby odczucie.
Koniec końców, przybiegłem na metę tuż przed 3 godzinami od startu (2:58:35), co nie jest wynikiem żadnym, ale obroniłem trzy godziny i sprawnie przeszedłem przez każdą strefę zmian. Widać też, że ten element wychodzi mi lepiej niż przeciętna, bo gdy analizowałem czasy, to wyszło mi, że mieszczę się w pierwszych 30% startujących. Warto więc wydaje mi się ćwiczyć ten element, bo choć nie daje dużo czasu, to pozwala przeskoczyć kilkunastu/kilkudziesięciu zawodników.
Sama impreza świetna, choć przyznam, że do poziomu organizacyjnego Bydgoszczy nieco brakuje. Wydaje mi się, że można jeszcze bardziej wykorzystać potencjał drugiej, najważniejszej imprezy triathlonowej w Trójmieście, tym bardziej, że rozgrywana jest w centrum wakacyjnym Trójmiasta, na jednej z głównych plaż i tym razem przy wspaniałej pogodzie. Ale z perspektywy zawodnika nie jest to takie ważne. Mnie brakowało jedynie prysznica i przyznam, że pierwszy raz spotkałem się z imprezą na której nie jest to zapewnione (pomijam biegi uliczne na 10km). Co ciekawe, miasto nie zadbało nawet o to, by prysznice na plaży były włączone. Dziwi, bo to w końcu pełnia sezonu…

Ogólnie, jestem w świetnym nastroju po tym starcie bo dobiegłem bez większych problemów, na koniec nie byłem jakoś mega zmęczony i wieczorem mogłem normalnie chodzić, co po starcie w maratonie wcale nie jest takie oczywiste…
 
Jestem też pod wrażaniem pianki Dare2Tri, w której mam okazję startować, bo choć przymierzałem kilka przedtem, to ta, dobrana nieco „na oko” leży jak ulał, nie obciera, a ściągnie nie nastręcza żadnych problemów. Naprawdę świetny sprzęt, warty swoich pieniędzy, skąd inąd niewygórowanych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...