18 lutego 2018 #Piaskiemwraka - Czas spłacać dług...

Sport towarzyszy mi niemal całe życie, choć nie ukrywam, że obecnie jest chyba w najbardziej intensywnej formie. Nigdy nie miałem więcej niż 5 treningów tygodniowo, nawet gdy z zacięciem uprawiałem kolarstwo górskie. Obecnie ilość dochodzi do 11 w bardziej intensywnych tygodniach i otwarcie napiszę, że czasami mam nawet ochotę na więcej, choć rozsądek bierze górę, bo odpocząć też się należy...

Jednak jest jeden element, który łączy te dwa etapy - na każdym z nich miałem szczęście spotkać w swoim życiu niesamowite osoby, dzięki którym mogłem się wiele nauczyć, które ciągnęły mnie na treningi, udzielały cennych rad, wskazówek i dzięki którym mogłem się rozwijać, coraz bardziej wciągać w sport i poprawiać wyniki. Tak było kilkanaście lat temu, gdy wiedzę czerpało się z forów i czasopism, tak było kilka przed marszem Piaskiem w raka, którego bez cennych rad i wiedzy pozyskanej od genialnych osób, nie zrobiłbym tak sprawnie. 
No i w końcu nie byłoby biegania i triathlonu, gdyby nie osoby od których mogę czerpać wiedzę, choć dzisiaj jest ona zdecydowanie bardziej dostępna poprzez blogi, podcasty, kanały you tube i grupy na FB. Liczne biegi, w których można startować, są natomiast obsadzone pacemakerami, dzięki którym można zmierzyć się z własnymi wyzwaniami i poprawiać wyniki lub ustanawiać kolejne życiówki. 

Mniej zorientowanym wyjaśniam, że pacemaker, potocznie zwany też "zającem" to biegacz zaproszony przez organizatora biegu do prowadzenia grupy biegaczy na określony czas, przeważnie w przedziałach co 5 minut. W biegach na 10 km jest to przeważnie 40' ; 45' ; 50' ; 55' ; 60'. Są to przeważnie doświadczeni biegacze z życiówkami zdecydowanie lepszymi niż czas na jaki biegną, utrzymujący w trakcie biegu stałe tempo od startu do mety, nadający pewien rytm i mający gwarantować, że jeśli pobiegnie się cały bieg w ich pobliżu, osiągnie się dany czas na biegu. Przeważnie ubrani są w dedykowane koszulki z napisem "pacemaker" na plecach i czasem na jaki biegną. Często przypięty mają również balonik z helem i napisanym czasem, by być lepiej zauważalnym w tłumie. Jeśli chcesz złamać godzinę, albo 50' czy też 40' lub inny czas na dłuższych dystansach, to biegnięcie z takimi osobami jest na to najlepszym sposobem. Oczywiście, prócz treningów, które jak wiadomo same się nie zrobią...
Tym bardziej, że start w tłumie sprzyja przeważnie "przeciągnięciu" tempa i nieco nieświadomym podążaniu za tłumem, który przeważnie biegnie szybciej niż zakładamy, a niesieni adrenaliną na początkowych kilometrach, szybko tracimy siły lub wchodzimy w zakres mleczanowy, co przynosi podobne skutki. 

Trochę przydługi wstęp... Wiem, ponoć gaduła jestem. Pisałem o tym wszystkim, by wiadomo było o co "come on" nawet jeśli ktoś nie jest mocny w sportowych niuansach. A przede wszystkim dlatego, by wskazać, że bez życzliwych i otwartych na dzielenie się wiedzą i doświadczeniem ludzi, nie da się optymalnie rozwijać. Szczególnie, jeśli ktoś tak jak ja, stara się pokazać, że można pewne wyniki osiągać samemu. Może nie będą one spektakularne (w moim wydaniu nie są), ale na pewno czas 40' na "dychę", czy okolice 1:35 w półmaratonie, to nie jest wynik, którego należy się wstydzić. 
Jednak korzystając z takich rad i pomocy, zaciąga się pewien dług, bo nasze życie i przyroda, to system naczyń połączonych (przynajmniej ja tak uważam) i korzystając z samemu, zaciągami swoisty dług, który należy w innym miejscu oddać, by podobnie jak my, również inni, mogli osiągać coś dla nich ważnego. 

Przyszedł zatem i czas na mnie, by powoli takie mniejsze lub większe długi spłacać. Jednym z takich sposobów jest ten blog i wpisy na FB, bo jak widać ktoś to czasami czyta (choć nie robię jakiś zabiegów by kreować się na fluencera) i otrzymuję maile oraz wiadomości z pytaniami o pewne rzeczy. Taki, prócz promowania Fundacji Trzeba Marzyć, był zamysł opisywania tych wszystkich moich wypocin. Może ktoś czasami weźmie sobie do serca pewne moje doświadczenia, może będzie mu się chciało bardziej, gdy kompletnie się nie chce, albo uniknie kontuzji, czy błędów, które ja sam popełniałem. Z drugiej strony, ponad cztery lata biegania ze średnią objętością na poziomie ok. 2500 km rocznie bez jakiejkolwiek kontuzji, to już samo w sobie jest uważam dobry wynik. Biorąc pod uwagę, że nie korzystam z usług trenerów. Choć innych do tego zachęcam. 

Ostatnim elementem tej układanki, był bieg Urodzinowy Gdyni w ramach Grand Prix Gdyni, na którym miałem okazję do poprowadzenia grupy na 50' jako zając. I to jest chyba najlepszy sposób na spłatę pewnych długów zaciągniętych lata wstecz. 
Sam bieg rozgrywany jest w okolicach lutego, bo na datę 10 lutego przypadają oficjalne urodziny Gdyni. Jest też jedną z czterech edycji biegów ulicznych w ramach wspomnianego Grand Prix Gdyni, które łącznie przyciągają w sumie ponad 30 tysięcy biegaczy. Są to zatem jedne z najliczniejszych biegów ulicznych w Polsce. Do tego świetna organizacja, urozmaicone trasy z pięknymi widokami i jedyną w Polsce trasą bulwarem wzdłuż morza. O atmosferze panującej na samym biegu nie wspominam, bo tak jest fantastyczna, ale to również cechuje większość imprez sportowych w Polsce. Co roku są też do zdobycia piękne medale i choć każdy twierdzi, że dla medali nie biegnie, to osobiście uważam, że ten element nadaje charakteru i ładny jest naprawdę piękną ozdobą, jeśli ktoś takowe kolekcjonuje. 

Tegoroczna edycja odbyła się 18 lutego, czyli nieco po "urodzinach" ze względu na ferie kończące się 11 lutego w pomorskim. Pogoda choć nie rozpieszczała, nie była skrajnie mroźna i też bez opadów, więc warunki były do biegu bardzo dobre.
Organizator określił pięć grup pacemakerów - na 40' ; 45' ; 50'; 55' ; 60'. Mnie przypadła grupa przeważnie najliczniejsza, biegnąca na 50'. Przeważnie jest to też grupa cechująca się największymi wyzwaniami, bo godzina wymaga po prostu systematycznego biegania, a do 50' trzeba już nieco potrenować (chyba, że ktoś ma 20 lat i sport nie jest mu obcy, to pobiegnie taki czas z rozpędu). 
Czas 50' był tż komfortowy dla mnie, bo przy obecnej życiówce oscylującej w granicach 43 minut, tempo 5'/km jest zupełnie komfortowe. Co prawda w tym samym terminie (dzień wcześniej) organizowany był TUT - Trójmiejski Ultra Track na dystansie 70km po trójmiejskich górkach, ale ten start odpuściłem. Po pierwsze dlatego, że w żaden sposób nie wpasowywał się w mój plan treningowy, po drugie, że na drugi dzień bieganie po takim dystansie byłoby dla mnie wyzwaniem... Ale za to w ramach treningu odbyłem sobie przebieżkę od startu do domu, czyli kilkanaście kilometrów wraz z akcentami w postaci skipów.
Biuro zawodów w edycjach "urodzinowej" i "świętojańskiej" biegu jest zlokalizowane w zadaszonej hali "Gdynia Arena" co dodatkowo wpływa na komfort startujących. Szybka rozgrzewka przed biegiem, wejście na linię startu i bieg znanymi ulicami to sama przyjemność. Tym bardziej, że tydzień wcześniej w ramach przebieżki zaliczyliśmy grupą trasę biegu. 
Trasa nie jest zbyt wymagająca i należy raczej do szybkich. Pierwsza połowa przebiega nieco z góry, a druga jak łatwo się domyślić, nieco pod górę... Jednak wspomniana górka to raczej aspekt psychologiczny i nie wymaga specjalnej strategii. 
Nie mniej, postanowiliśmy pierwszą połowę biec nieco szybciej, by wykorzystać nachylenie i zrobić pewien bufor. Na 5 km mieliśmy zatem około 30 sekund zapasu i to zdecydowanie przydało się na drugiej połówce. Ostatnie dwa kilometry i kilometr zachęcaliśmy też niektórych do puszczenia "wodzy fantazji" i próby przyśpieszania. Koniec końców czas netto na mecie to 49:49 (zegarek pokazał minimalnie inaczej, ale to normalne), czyli idealnie w punkt. 
A tak wygląda profil trasy Biegu Urodzinowego

Reasumując, kolejny super impreza, z genialną atmosferą i świetnym poczuciem dobrze odpracowanej roboty dla innych. Bo wszak warci jesteśmy właśnie tyle ile dajemy innym...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...