20 kwietnia 2017 #Piaskiemwraka - Plan na 20 tygodni...

Zaczęło się od marszu Piaskiem w raka i na nim miało się skończyć, ale jak często z takimi projektami bywa, zaczynają żyć własnym życiem. Tak jest również w tym wypadku, ponieważ pomysł, który wpadł do głowy w pewien sobotni wieczór, stał się kanwą tego bloga i całej serii kolejnych akcji. Teraz nie wyobrażam sobie chyba innego sposobu na aktywność, motywację i kolejne zwariowane pomysły. Jedno jednak pozostało wspólne - wszystko, mniej lub bardziej, związane jest ze spełnianiem marzeń ciężko chorych dzieci, podopiecznych Fundacji Trzeba Marzyć. 

Tytuł tego posta jest nieco przewrotny, ale tłumaczy też poniekąd fakt, że nie pisałem przez jakiś czas. Był to bowiem okres przygotowań do kolejnej imprezy, przy okazji której zbierać będę na marzenia dzieciaków. 20 tygodni to plan treningowy przewidziany na przygotowanie do startu w maratonie. Tym razem największym ulicznym biegu w Polsce - Orlen Warsaw Marathon. 

Mam świadomość, że blog powinien być niby uzupełniany nieco częściej, ale wychodzę z założenia, że piszę, gdy mam co i gdy daje mi to prawdziwą satysfakcję, a nie dlatego by znów "popełnić" kilka zdań. Tym razem, jest to koniec przygotowań i mam frajdę z tego, że udało mi się kolejny raz doprowadzić do końca pewien cykl przygotowań. Dla niektórych sam start jest satysfakcją i tylko on. Ja, pytany jak to robię, że mi się chce, często odpowiadam, że wprost cholernie mi się nie chce... Szczególnie, gdy trzeba wstać mroźną zimą, założyć buty, a czasami jeszcze kolce i wyjść na mróz by zrobić założony trening. Jak już biegnę, jest super, ale zebranie się to ciężka praca... Dlatego właśnie cieszy mnie sam moment w którym jestem teraz, tuż przed startem, a po całej zimie przygotowań. 

Łatwo się domyśleć, że skoro rozpiska przygotowana była na dwa tygodnie, to wszystko zaczęło się jeszcze w zeszłym roku. Dokładnie po Biegu Niepodległości w Gdyni, zabrałem się za pierwsze treningi do maratonu. 
Wtedy pogoda była jeszcze przyjazna i bieganie przyjemnie było uskuteczniać nawet na służbowych wyjazdach, na których zawsze, czy to w Polsce, czy zagranicą, znajduję czas na poranne lub wieczorne bieganie. Choć przyzwyczaiłem się i uwielbiam trenować rano. Szybko jednak przyszła zima i w tym roku naprawdę nieco przysypało. Na tyle mocno, że w ruch poszły nawet kolce biegowe (o nich w kilku słowach w dziale technicznym).
Śniegiem nie nacieszyliśmy się jednak zbyt długo, bo jak to w naszym klimacie bywa, czego dużo napada, to równie szybko może stopnieć i już po kilku tygodniach po śniegu nie było śladu. 
Nie mniej, temperatury, choć poparte słońcem dały się mocno w kość, a bieganie przy minus 20 stopniach nie należy do najbardziej optymalnych...
Inauguracją przygotowań był start w Biegu Niepodległości w Gdyni, który choć jest jedynie startem na "dyszkę", ma niesamowitą atmosferę i świetnie jest w nim pobiec. Dla mnie był to jeszcze jeden powód do satysfakcji, bo biegłem ponownie jako "zając" i na metę wbiegłem z Jackiem, który zaczął biegać raptem kilka miesięcy wcześniej, a ma też kilka lat więcej na karku ode mnie. Czasami czas nie jest ważny i jego poprawianie, gdy widzi się radość i sukces tych obok. A jak jeszcze można biec z Synem, to już w ogóle jest to frajda. 
Do biegania doszedł również rower. Choć na razie jest to powrót do sentymantalnego MTB, które uprawiałem przez kilka lat i nie ma to jeszcze nic wspólnego z przygotowaniem do triatlonu, to jakaś mała zajawka już się pojawiła. 
Aby nie tracić czasu doszedł również regularny basen. Pływanie jest co prawda tym co bardzo lubię, ale bez treningu i tak nie ma szans na zrobienie z dobrym efektem dystansu IM. Na razie raz w tygodniu, ale od razu po maratonie warszawskim, zabieram się ostro do roboty. Na razie wygląda to kiepsko, ale nie mam też wielkiego parcia i zależy mi bardziej na spokojnym rozpływaniu, niż dystansach na czas.
Oczywiście nie samymi treningami człowiek żyje i po drodze było sporo nurkowania, obowiązkowe kąpiele zimowe w morzu, a nawet asysty ratownicze podczas biegów i większych imprez pływackich. 
Tak jak choćby zabezpieczanie zimowego biegu morsów pod Kościerzyną, gdzie do wody weszło wspólnie około 200 osób. Wcześniej pobiegli razem lub przeszli z kijkami dystanse od 5 do 10 kilometrów. Świetna i oryginalna impreza ze wspaniałą atmosferą i super ludźmi. 
Był to mój drugi proces przygotowawczy do maratonu, bo w końcu zbyt zaawansowanym i doświadczonym zawodnikiem nie jestem. Rzekłbym wręcz, że zielonym... Ale celowo, jak już kilkukrotnie pisałem, nie korzystam z profesjonalnych trenerów, programów szytych na miarę, czy turnusów mających zrobić ze mnie maszynę startową. 
Wcale nie dlatego, bym uważał, że nie jest to dobre. Na pewno korzystanie z rad trenera, wspólne ćwiczenia z trenerem personalnym (to jest teraz szczególnie modne i trendy), czy treningi w grupie, są wskazane, efektywne, pomocne i przyjemniejsze. 
Ja jednak, chciałbym pokazać, że można to również robić samemu i coś jednak osiągnąć. Sport jest dla każdego i to dosłownie. Nie trzeba od razu brać trenera, wykupywać ścieżki przygotowań, czy jeździć z obozu na obóz. Poza tym, mam bardzo dużą frajdę idącą z nauki, poznawania różnych elementów treningu, własnego organizmu, najlepszych sposobów na trening i odżywiania. Może to i naiwne, może nieprofesjonalne, może mało efektywne, ale ważne, że mnie samemu daje satysfakcję. A jeśli choć jedna, albo i pół osoby dzięki temu uzna, że może też robić różne zwariowane rzeczy dochodząc do tego samemu, to już sukces. 

Jakim w takim razie planem szedłem, a raczej biegalem? Tym razem program był nieco inny od zeszłorocznego. Nie tylko dlatego, że rozpisałem go na 20 tygodni, a nie na 10, ale również dlatego, że wymagał nieco innego podejścia do tematu. Treningu określałem poprzez dystans, a nie czas. Było nieco przebieżek, fartleków i sprintów, ale zdecydowanie mniej, niż w zeszłym roku. Postawiłem za to na treningi tlenowe i tych było zdecydowanie więcej. Długie rozbiegania próbowałem też ciągnąć "negative splitem". Nie wiem czy uda się to uskutecznić na samym maratonie, bo jeszcze nie czuję tej strategii, ale w treningach nieco się sprawdza i naprawdę dobrze mi się w ten sposób biegnie. Plan przewidziałem na cztery biegi tygodniowo. W większości trzy krótsze, jeden dłuższy, choć w drugiej części nieco to przemieszałem, by nie uśpić organizmu. od razu muszę też przyznać, że nie wszystkie treningi zrobiłem planowo, a niektóre wręcz wypadły. Niestety, taki life, gdy zawodowo i fundacyjnie, ma się na głowie sporo, a do tego dużo w rozjazdach. Wiem, wiem, takie wymówki...
Jak widać, tempo bywało różne i raczej przeważał zakres tlenowy. W porównaniu z poprzednim rokiem, średnia na kilometr w sumarycznym zestawieniu wyszła o kilkanaście sekund niższa. Jednak to raczej zbieg okoliczności, niż świadome działanie, bo jednak zakres tlenowy o którym piszę jest tym w którym najlepiej mi się biega i mam też wrażenie, że w ma w moim wypadku największe przełożenie na dobry bieg przy dłuższych dystansach. W sumie wybiegałem przez te pięć niespełna miesięcy, około 900 km. Dużo, nie dużo? Nie wiem tego jeszcze przy tym doświadczeniu. A jak będzie na starcie? Jak zwykle zobaczy się na mecie, bo to ona zweryfikuje wszystko. Jednak nie ukrywam, że chciałbym nieco poprawić zeszłoroczny wynik i zejść poniżej 4 godzin. To żaden wielki wyczyn, mam świadomość, ale też nie traktuję ani startów, ani przygotowań w kategoriach "must have" i cały czas jest to dla mnie zabawa. A do tego okazja do zebrania pieniędzy na kolejne dziecięce marzenia. Ale o nich w następnym odcinku.... A teraz:

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...