Trochę techniki - w czym szedłem

Spotykam się z wieloma pytaniami dotyczącymi sprzętu jaki ze sobą zabrałem na przemarsz, przygotowań fizycznych i psychicznych, tego czy wystarczyły i czy sprzęt się sprawdził. Postanowiłem zatem zawrzeć na tej podstronie kilka odpowiedzi, opisów i może jakiś testów. Może komuś przydadzą się przy planowaniu własnych akcji, czy wypraw. Nie kategoryzuję na produkty, które otrzymałem, były mi użyczone, kupiłem, czy miałem już wcześniej. Jak pisałem w innych postach, większość wyposażenia została mi przekazana lub wypożyczona przez partnerów wyprawy i na ich stronach są testy, jeśli uznali je za wartościowe lub nie wstydzą się, jeśli coś nie dostało pochlebnych opinii. Tutaj natomiast opisuję sprzęt, który zabrałem, możliwie obiektywnie, bez koloryzowania i faworyzowania. 

Buty -  Inov-8 roclite 286 GTX

Jak zapewnia producent, powyższy model to najlżejsze na świecie buty powyżej kostki z membraną Gore-Tex. Waga dla rozmiaru 42 to jedyne 286 gramów. Moje były zapewne nieco cięższe, bo zdecydowałem się na rozmiar 44. Nie miałem też zbyt dużo czasu by je „dotrzeć” i rozchodzić, bo wymarsz miał nastąpić kilka dni od ich otrzymania. Zdążyłem jedynie trochę w nich pochodzić na co dzień i zrobić dwa kilkunastokilometrowe spacery z pełnym obciążeniem, jakie chciałem zabrać ze sobą, czyli w granicach 15-16kg. Co prawda uszczuplony i maksymalnie „wyżyłowany” plecak wraz prowiantem ważył 14,1 kg, ale musiałem też nieść wodę, a to dodatkowe 1,5-2kg.
Buty są rzeczywiście lekkie, czego akurat nie trzeba potwierdzać, bo waga mówi sama za siebie. Nawet te dwa rozmiary większe, ważyły 310 gramów, więc różnica względem standardowych nie jest zbyt duża. A waga była dla mnie bardzo istotna, ponieważ pokonywanie dziennie około 40 km wraz z plecakiem wymagało maksymalnego ograniczenia wagowego. Buty mają w tym niebagatelne znaczenie, ponieważ ich ciężar decyduje o tempie jakie możemy utrzymywać. Moje oscylowało w granicach 5-7 km na godzinę, a przy wspomnianym wyżej obciążeniu, dało się to osiągnąć przede wszystkim dzięki „lekkości na nogach”. Pamiętajmy, że typowy górski but to ciężar około 700 gramów (jeden!), więc różnica niebagatelna. Grubość podeszwy na tyle to 13mm, z przodu 7mm, co nie zapewnia nieograniczonej ochrony przed kamieniami, ale jest wystarczająca, by nie czuć ich zbyt mocno, przynajmniej w normalnych warunkach. Piszę o normalnych, ponieważ po kilkunastu dniach pokonywania z dużym obciążeniem kilkudziesięciu kilometrów dziennie, czuć było każdy większy kamień i nieco żałowałem wtedy, iż podeszwa nie jest sztywniejsza. Nie mniej, to już trochę fanaberia i ta podeszwa również bez problemów dawała radę.
Buty, mimo tak małego rozchodzenia bez problemów dotarły się do nogi i stanowiły naprawdę dobry wybór, choć przyzwyczajony do masywnych, górskich butów, na które zakładam również rakiety, miałem pewne wątpliwości czy to dobre rozwiązanie.
Nasze polskie wybrzeże jest co prawda piękne, ale piaszczyste i szerokie plaże, które sobie wyobrażamy na całej jego długości, to niestety lekka przesada. Są miejsca, gdzie plaża to po prostu otoczaki, ciągnące się kilometrami, są również takie, w której plaży po prostu nie ma, a woda sięga bezpośrednio wydm lub stromego urwiska. Są w końcu i takie, gdzie piasek zmieszany z kamieniami jest równie trudny do chodzenia jak niektóre górskie szlaki. Piszę to by wskazać, że buty naprawdę nie mają lekko w takiej wędrówce. Moje w trakcie marszu doświadczyły każdej niemal pogody – był mróz sięgający kilkunastu stopni, był siarczysty deszcz, a także śnieżyca i watr osiągający w porywach 140 km/h. Dodatkowo, wiele z odcinków narażało je na zalania słoną wodą, a były takie dni, gdzie były nią traktowane niemal stale.
Membrana w którą są wyposażone, to Gore-tex, którego zastosowanie w butach, jest nieco kontrowersyjne – jak czytamy na forach - bo membrana narażona na zginanie traci swoje właściwości, bo słabo oddycha, bo traktowana błotem przestaje spełniać zadanie i czym więcej mądrych opinii, tym więcej powodów przeciw. Nie ma chyba jednak jakiejś sensownej alternatywy, a membrana Gore jest jedną z lepszych na rynku.
W tych butach sprawdza się bardzo dobrze. Nie mniej, na wspomnianych odcinkach, na których zalewane były stale słoną wodą, niestety po pewnym czasie czułem w nogach wilgoć. Na obronę muszę jednak dodać, iż pomimo stuptutów (również z membraną Gore), woda sięgała czasami ponad podbicie, a częstotliwość zalewań była naprawdę duża. W takich warunkach pory po prostu zapychają się solą i nie działają tak jak powinny. Po przepłukaniu wodą i wysuszeniu w nocy w śpiworze, na drugi dzień wszystko było w porządku.
Sam stan po pokonaniu tych ponad 500 kilometrów jest bardzo dobry. Nie widać na nich śladów zużycia, podeszwa w żadnym miejscu nie jest starta i wygląda to tak jak bym niemal nie szedł. Co prawda taki dystans dla butów to nie jest nic wielkiego, bo jednak kupujemy je na lata (chyba, że te do biegania), ale i tak bardzo dobrze świadczy o jakości wykonania i doborze materiałów. Nie są może najtańsze i w tej cenie możemy znaleźć wiele alternatyw, ale jeśli chcemy lekkie, wytrzymałe i wygodne buty, sprawdzone w naprawdę ciężkich warunkach, jest to propozycja godna polecenia. 

























Plecak - Fjord Nansen Vigda 50+10

Plecak jak plecak, chciałoby się powiedzieć, ale wiele od niego zależy. Ci, którzy chodzą, wiedzą, że ciężar nie spoczywa na ramionach, tylko na pasie biodrowym. Wynika to głównie z faktu, że na ramionach można nosić co najwyżej tornister do szkoły (i to też, jak wskazują badania nastolatków, nie wychodzi uczniom na zdrowie). Ciężar kilkunastu kilogramów, trzeba natomiast opierać na biodrach. Dodatkowo, istotny jest dostęp do wszystkich komór, by nie wyciągać wszystkiego, gdy się chce wyciągnąć chusteczkę do nosa, czy czołówkę przed rozbijaniem namiotu w nocy. 
Plecak optymalnej na taki wymarsz pojemności 50l+10l. Oznacza to, że posiada pojemność nominalną 50 litrów, a dodatkowe 10 litrów mieści się w tzw. "kominie", czyli dodatkowym fartuchu przy górnym zamknięciu, który można zamknąć ściągaczem na poziomie 50 litrów, ale można też wyciągnąć go niejako na zewnątrz i przez to uzyskać dodatkowe miejsce. 
Posiada dwie komory - podstawową, do której dostęp jest od góry i dolną, posiadającą otwór przez który można się do niej dostać od dołu (mniej więcej w 1/3 wysokości plecaka). Również na tej wysokości znajduje się wewnątrz plecaka przegroda ze ściągaczem, dzięki której można uzyskać dwie niezależne komory, by przy otwarciu dolnej nie wysypywało się wszystko. Do pełni szczęścia brakuje zamka umożliwiającego dostęp do komory głównej od przodu. Jednak jest to dodatkowe zwiększenie wagi ze względu na zamek i ryzyko, że przy uszkodzeniu zamka, plecak nie nadaje się do użytku. 
W prywatnych wyjazdach używam wspinaczkowego plecaka HiMountain, który nie jest zdecydowanie opcją na podróże, ponieważ posiada wiele taśm kompresyjnych, dodatkowe mocowania na czekany, liny, klamry i nie posiada również regulacji wzdłużnej oraz dwóch komór. Te wszystkie bajery nie są w górach tak bardzo potrzebne, ale tutaj się sprawdziły. 
Dodatkowo, mamy dwie spore kieszenie po bokach plecaka, a także dwie dodatkowe (zewnętrzną i wewnętrzną w klapie zamykającej komin. Ostatnia, mała na drobiazgi, umieszczona jest po prawej stronie, na pasie biodrowym. 
Plecak nie posiada zintegrowanego pokrowca, co w przypadku mocnych opadów, byłoby wskazane. Osobiście nie jestem jednak zwolennikiem takich dodatków. Dlaczego? 
  • Po pierwsze dlatego, że one ważą. Może się wydawać, że to tylko kilkadziesiąt gramów, ale jak się wszystko waży co do grama przed wyjściem i tnie szczoteczkę do zębów na pół, by było lżej, taki pokrowiec staje się elementem zbędnym. W czasie całego marszu pokrowiec nie przydał się ani razu, choć miałem dni, że padało dosyć mocno. 
  • Po drugie dlatego, że żaden pokrowiec nie ochroni przed dużym deszczem i lepiej mieć po prostu duży worek na śmieci, którym owiniemy plecak, gdyby zaczęło "wiać dramatem", niż liczyć na to, że dodatkowy pokrowiec uchroni plecak przed zalaniem. Tym bardziej, że człowiek się poci i musi mieć materiały "oddychające", czyli membrany, a nie oszukujmy się - żadna, nawet najlepsza membrana nie uchroni nas przed przemoczeniem przy odpowiednio silnym deszczu. Plecak oddychać nie musi, wiec najlepsza będzie zwykła folia...
Tak jak wspomniałem, były dni, kiedy padało dosyć mocno ale nigdy plecak nie został przemoczony na tyle, by ucierpiała jego zawartość. 
Kieszenie w które jest zaopatrzony zadowolą raczej każdego piechura i podróżnika. Dwie boczne, są dosyć duże, dodatkowo opasane są paskami kompresyjnymi, które wykorzystać można jako troki do kijków lub statywu, jeśli ktoś wybiera się na plener. Ja trzymałem w nich łyżkę, zapalniczkę, ładowarkę, wilgotne i suche chusteczki, płyn do dezynfekcji rąk, tabletki do uzdatniania wody i inne drobiazgi, które mogły się przydać na jakimś postoju. Kieszeń w kominie mieści również sporo rzeczy. Ja miałem w niej "kubkotermos", latarkę, mały statyw do aparatu, scyzoryk. Jedynym mankamentem takiego umiejscowienia jest to, że przy otwieraniu kieszeni, gdy plecak stoi, część rzeczy wypada. Radą na to jest położenie plecaka, ewentualnie wyższe umiejscowienie zamka. 
Nie będę się rozwodził nad stosowanymi rozwiązaniami i patenami w zakresie systemów nośnych, bo mnie samemu niewiele one mówią, a jeśli kogoś interesuje, może sobie doczytać na stronach producenta. 
Dla mnie istotne jest to, że plecak posiada duże możliwości regulacji. System nośny można przystosować w zasadzie do każdego wzrostu, a dodatkowe taśmy na pasach pozwalają na precyzyjne dopasowanie do każdych preferencji. Jak wspominałem, ciężar, trzymamy na biodrach, a nie na ramionach, stąd ważne, by pas biodrowy był z jednej strony sztywny, a jednocześnie miękki od wewnętrznej strony, by nie uciskać za bardzo bioder po kompresji. Vigda daje ten komfort i nawet po wielu dniach, nie bolały mnie kości miednicy, pomimo tego, że pas ściśnięty był bardzo mocno. Tutaj jedna uwaga - dla osób nieco szczuplejszych, a ja raczej do do najgrubszych nie należę, kończy się zakres regulacji i już bardziej ścisnąć pasa nie można. Gdyby nie kilka warstw ubrań, byłby za luźny. Natomiast regulacja pasów ramiennych jest dobrze dobrana i daje szeroki zakres. Poza tym taśmy są na tyle długie, że bez problemu wszystkiego można dokonać samemu, już po założeniu plecaka. 
Pod plecakiem mamy dwie taśmy do przytroczenia namiotu i te sprawdziły się idealnie, podobnie jak zamki, które nigdy nie zawiodły i chodziły bez problemu, pomimo tego, że plecak był czasami cały w piasku. 
Przydaje się również górne mocowanie z gumki, pod które możemy włożyć jakąś kurtkę, czy inną odzież w danym momencie nie użytkowaną.
Plecak według zapewnień producenta waży 1708 gramów. Mnie na wadze wyszło 1650 gr, co jest dobrą informacją, bo z moich doświadczeń, producenci często zaniżają wagę, a te niemal 60 gr, to sporo w ostatecznym bilansie. 
Nie wiem jak plecak będzie się sprawował po kilku latach użytkowania, jak również przy wielomiesięcznych podróżach. Na tej zdał egzamin i nie zawiódł. 





Kijki trekkingowe - Fjord Nansen Iron

Niektórzy uważają, że kijki są niepotrzebne i przydają się głównie przy załatwianiu...
Moim zdaniem, jest to twierdzenie wygłaszane przez kogoś, kto nie chodzi z plecakiem, nie chodzi w górach lub chodzi krótkie dystanse. Gdy ma się na plecach kilkanaście kilogramów, a do tego idzie się wiele dni, pokonując spore dystanse, kijki są niezbędne. 
Nie ukrywam, że były dni, kiedy kończyłem marsz na tzw. "ostatnich nogach", z bolącym kręgosłupem i piekącymi nogami. Wtedy kijki pełniły nie tylko rolę "stabilizatora", ale tez dzięki nim, opierając ciężar tułowia, mogłem odciążyć kręgosłup i ramiona. Przy silnym wietrze dawały dodatkowe podparcie, a przy wspinaczce na skarpy, by pokonać miejsca, gdzie woda zakrywała plażę, dawały dodatkowe podparcie. 
Kije te wykonane są z aluminium o stopie, który ma nawet jakiś numer, ale mnie on nic nie mówi więc go nie podaję. Nie należą może do najlżejszych, bo ważą według zapewnień producenta 540 gramów, ale nie porażają też gramaturą. Moje pomiary wykazały, że ważą 490 gr, czyli nieco mniej. Muszę jednak nadmienić, że była to waga wraz z 1,5m taśmy, którą nawinąłem, by mieć na wszelki wypadek. Taśma to, popularna "srebrna taśma", bez której żaden szanujący się podróżnik nie wychodzi z domu, a w przeprawach off-roadowych, wraz z trytytkami (czyli samozaciskowymi, plastikowymi opaskami) jest niezbędnym materiałem naprawczym...
Są to kije trzyczęściowe, z zaciskowym mocowaniem poszczególnych segmentów, co jest dosyć praktyczne, gdy potrzeba chwili wymaga ich składania. Przyznam, że podczas marszu, jak rozłożyłem je w Świnoujściu na starcie, tak złożyłem jo dopiero wracając do domu z Piasków. Ale wydaje się być to lepszy system niż mechanizm zawarty wewnątrz kijka, z którym to kiedyś miałem już problemy w przypadku innego producenta. 
Kijki zdały egzamin nawet jako podparcie przy przeskakiwaniu małych rzeczek, czy zalewających fal, więc trzeba założyć, że aluminium w nich zastosowane daje radę...
Jedyne co zabrałbym w kolejny marsz to jakieś gumowe "stópki" na końcówki, bo przy maszerowaniu asfaltem, czy chodnikiem metalowe końcówki się nie sprawdzają. Tym bardziej, że nie szedłem takimi odcinkami zbyt dużo, a metalowe groty starły się dosyć mocno. Być może powinny być wykonane z jakiegoś mocniejszego materiału?
Natomiast do pasków, regulacji i innych cech nie mogę się przyczepić, bo wszystko zdało egzamin. Być może warto byłoby rozważyć bardziej odporną na zarysowania farbę, bo po dwóch dniach silnych wiatrów, piasek unoszony z plaży "wypiaskował" farbę do gołego aluminium. No, ale kolejny raz trzeba podkreślić, że to specyficzne warunki i rzadko który egzemplarz zostanie poddany takim działaniom. 




Śpiwór - Fjord Nansen Troms

Musi być ciepły, by grzał. Banał, ale dosyć istotny. Śpiwór, który miałem ze sobą posiadał limit cieplny do -5°C, czyli na zimową podróż mógł nie być wystarczający. Powody dla których zabrałem akurat ten były dwa. 
Pierwszy prozaiczny - gdy odbierał sprzęt od swojego partnera, nie mieli akurat modeli z większym komfortem.  
Drugi praktyczny, który i tak sprawiłby, że zdecydowałem się na cieńszy - waga. Mój ważył 1,6 kg (wraz z pokrowcem), a model do - 10°C to już 2,3 kg, czyli sporo. 
Nie jestem zmarźlakiem, więc uznałem, że będzie odpowiedni, a testy przeprowadzone w mroźną noc na balkonie wykazały, że jestem w stanie się wyspać i nie zamarznę.
Śpiwór ma wypełnienie syntetyczne, które osobiście wolę od puchowego, bo nie ma obaw, że w przypadku zamoczenia, nie będę miał w czym spać. 
Teraz kilka nudnych wyjaśnień. Oznaczenie T-komfort oznacza temperaturę przy której średniej budowy, najedzona kobieta odczuwa równowagę termiczną i nie marznie. T-limit, to oznaczenie temperatury przy której standardowej budowy mężczyzna może się w miarę komfortowo wyspać. Oczywiście, w tych dwóch przypadkach osoby ubrane muszą być w bieliznę termoaktywną. 
Różne osoby, różnie też odczuwają zimno, więc określenia powyższe należy traktować jako umowne i sugerujące jedynie wybór modelu. 
W trakcie marszu doświadczyłem różnej pogody, również mrozów do -15°C, ale generalnie nie było zimniej niż -10°C i to raczej w nocy. W takich warunkach wybór był optymalny, tym bardziej, że spałem w bieliźnie, a czasami również w lekkiej kurtce puchowej, która stanowiła dodatkową osłonę termiczną. 
Śpiwór posiada dwustronny zamek i choć producent informuje o jakimś systemie zapobiegającym wcinaniu się materiału przy zamykaniu, to jednak jest to bolączka. Nie udało mi się chyba ani razu zamknąć śpiwora tak, by nie zakleszczyć materiału i próbować jeszcze ponownie. ta kwestia wymaga doprecyzowania. Sam zamek wyposażony jest w przydatny gadżet, ułatwiający życie nocą, a mianowicie fluorescencyjny suwak. Upraszcza to znalezienie go po ciemku. W środku mamy też kieszeń do której możemy włożyć na noc telefon, lub portfel, by nie leżały luźno. W środku jest wystarczająco dużo miejsca, jak na śpiwór w kształcie mumii. Ja wygodnie spałem z butami, dwoma bidonami, telefonem, powerbankiem, portfelem i kurtką. Co prawda nie w każdy dzień, ale w mroźne noce, bidony z wodą i buty koniecznie należy włożyć do środka, bo rano nie będzie z czego zagotować wody, a zamarzniętej skorupy buta po prostu się nie założy. Dwuczęściowe zamknięcie - jeden stopień zamykający ciało i ramiona oraz drugi umożliwiający szczelne okrycie głowy - daje możliwosć skutecznego odizolowania się od warunków zewnętrznych.
Dla mnie wybór był zatem optymalny. Jeśli ktoś marznie, zdecydowanie sugerowałbym wybranie cieplejszej wersji. Szczególnie w przypadku kobiet. 

Namiot - Fjord Nansen Veig II

No cóż, tutaj nie poszło zgodnie z planem, bo namiot miał być jedynką, ale z racji braku odpowiedniego modelu zabrałem dwójkę. Dobrze, bo była przestronniejsza, źle natomiast, bo był cięższy od jedynki i to niemal kilogram. Zwracam uwagę na ciężar za każdym niemal razem, ale weźcie pod uwagę, że przy kilku rzeczach różnica kilkuset gram daje kilogram albo więcej mniej na sobie, a to po kilku dniach marszu stanowi niebagatelną różnicę i w mięśniach i psychicznie w głowie. 
Model ten waży "na gotowo" 2,6 kg. Nie jest to może bardzo dużo, ale mało też nie i stanowi prawie 20% całego ciężaru, który musiałem ze sobą nieść. Jedynka ważyłaby prawie kilogram mniej. Koniec końców zabrałem dwójkę, która zresztą przydała się po drodze, bo dwa razy spałem z kolegami, którzy dołączyli do mnie po drodze, a i odwiedzających mogłem "ugościć" w środku, co w jedynce byłoby raczej mało wygodne. 
Przed wyjściem poddałem go też małej modyfikacji, nie ograniczając szpilki do niezbędnego minimum. Jak się okazało, nie były niezbędne, choć przy większych wiatrach, a kilka razy takie mnie zastały, mogłyby się przydać. 
Zaletą namiotu jest szybkie rozkładanie. Po pierwszym razie, gdy trzeba było rozstawić tropik, później podpiąć do niego sypialnię i wszystko opanować, w kolejne wieczory szło bardzo sprawnie. Sypialnia zostawała podpięta na stałe, rozłożenie i przeciągnięcie dwóch stelaży było chwilą i w maksymalnie kilka minut namiot miałem rozstawiony. To zdecydowanie zaleta tego modelu. 
Poza tym, posiada on dwa wejścia, które powoduję, że przy korzystaniu z niego przez dwie osoby mają one wygodny dostęp do środka. Przedsionek jest natomiast na tyle obszerny, że spokojnie mogą w nim wylądować namiot, buty i kilka jeszcze innych rzeczy, które chcemy "wyprowadzić" na noc z sypialni.
Sama sypialnia posiada też wyprowadzony dosyć wysoko materiał podłogi i podwójny kawałek na jego końcem, co tworzy skuteczną ochronę na samym dole (mniej więcej 25 cm od ziemi) przed wiatrem i piaskiem przenikającym pomiędzy gruntem a tropikiem. 
W środku mamy też sześć kieszeni bocznych ułatwiających utrzymanie porządku, a na górze podwieszaną półkę, na której  może spocząć latarka, czy jakieś podręczne drobiazgi. Prócz tego, zaczep na samym środku sufitu do umieszczenia latarki, czy też innego przedmiotu. 
Ogólnie namiot jest dobrze przemyślny, wygodny w użytkowaniu (rozkładanie i składanie) oraz w miarę lekki. 
Niestety nie miałem do czynienia z bardzo dużymi opadami deszczu, by sprawdzić, jak wytrzymuje je tropik, ale za to porywisty wiatr nie wyrządził mu specjalnej krzywdy. 
Jedyne co mnie zastanawia, to wytrzymałość samego materiału z którego wykonany jest tropik. Po dwóch tygodniach, wiatrach i piasku, omiatającym namiot nocą, na linii stelażu pokazały się ślady wytarcia. Nie przetarcia, ani jakiegoś innego uszkodzenia, ale wytarcia, z jakim mamy czasami do czynienia na dłużej noszonych spodniach. Może to nic, a może pierwsze ślady przetarć. Trzeba byłoby sprawdzić w jakimś teście "długodystansowym". 
Ogólnie przyjemny namiot turystyczny i wygodny dla dwojga osób. 









Czołówka - Black Diamond Storm III

Nie jestem zwolennikiem chodzenia z czołówką. Rozumiem, że jak mamy ją na głowie, możemy czuć się pewniej, ale mnie ani w górach, ani tym bardziej na plaży nie była specjalnie potrzebna podczas marszu. Oczy przyzwyczajają się świetnie do naturalnego światła, nawet jak jest go mało i bez problemu radzą sobie na tyle dobrze, że można iść po ciemku. 
Oczywiście, inna sprawa jest pomiędzy kamieniami, szczelinami, gałęziami i w bagnie, ale w normalnych warunkach takie oświetlenie może nawet przeszkadzać, bo widzimy dobrze to co jest blisko, a ze względu na zwężenie źrenic nie widzimy już tego co dalej. 
Czołówkę jednak zabrałem, bo niezbędna była w namiocie, przy jego rozbijaniu, obchodzeniu w nocy rzek i innych trudnych odcinkach. 
Ten model jest wodoszczelny, posiada jasną, diodę główną plus dwie boczne, idealne by doświetlać sobie pole pracy, np przy rozkładaniu namiotu. Świecą one szeroko dzięki kątowemu mocowaniu i szeroko, dzięki stopniowi rozproszenia. 
Główna dioda posiada regulację mocy, co z jednej strony oszczędza baterię, z drugiej, zapobiega wspomnianemu wcześniej zawężaniu źrenic z racji zbyt mocnego światła w małej odległości od oczu. Posiada również dwie czerwone diody, których możemy użyć jako ostrzeżenie dla samochodów, gdy idziemy drogą. 
Kolejną przydatną funkcją jest blokada, zabezpieczająca przed włączeniem w trakcie transportu. O stanie baterii informuje natomiast dioda o trzech kolorach stopnia naładowania (zielonym, pomarańczowym, czerwonym). 
Dla mnie świetną rzeczą był też czujnik dotykowy, dzięki któremu można było poprzez lekkie uderzenie zmienić siłę światła. Oczywiście posiada ona również regulację kąta świecenia. 
Zasilanie z 4 baterii AAA wytrzymało dwa tygodnie świecenia. Co prawda nie było ono intensywne, ale średnio dwie, trzy godziny dziennie. Po tym czasie, dioda wskaźnika pokazywała kolor pomarańczowy, więc nadal są one do użytkowania. Nie wiem na ile jeszcze wystarczą. Waga to 118 gramów (118 gr według producenta) z bateriami to w zasadzie standardowa waga w tym przedziale parametrów. 
Dobra alternatywa dla wszechobecnych Petzli, choć z pewnością przy cenie 249 złotych nie należy do tanich.



Kubek - Fjord Nansen Lando

Coś mniej istotnego, ale warto się nad tym zastanowić. Pierwotnie wziąłem standardowy kubek termiczny do picia podczas przygotowania posiłków oraz termos na drogę. Gdy to podliczyłem, wyszło, że razem ważą ponad 600 gramów. Przy czym z termosu się nie napiję, a wody nie zawsze będę miał tyle by zrobić herbatę rano na cały dzień. 
Wybór padł zatem na coś łączącego cechy kubka termicznego i termosu. Z takiego wynalazku (coraz bardziej popularnego jako gadżet w kawiarniach i stacjach paliw) wynikają dwie praktyczne sprawy. 
Po pierwsze mamy naczynie w którym możemy przygotować kaszkę na śniadanie, herbatę czy też inną zupkę. Do tego możemy zaparzyć w nim herbatę i zabrać, by napić się czegoś ciepłego w ciągu dnia. Po trzecie, możemy w nim też zalać zupkę, by zjeść w ciągu dnia coś gorącego. Przy wadze 330 gramów jest cięższy niż odpowiedniej wielkości termos, ale ma w sobie korek z mechanizmem automatycznego otwierania, który zwiększa ciężar.
Oczywiście, jak każde rozwiązanie łączące kilka cech, tak i to nie jest idealne. Nie jest to termos nie nie ma co tego ukrywać. Nie będzie trzymał ciepła zbyt długo. Nie mniej, rano zalana herbata (koło 8.00), przy niesieniu go na zewnątrz przy kilkustopniowym mrozie, koło południa nadal była ciepła. Mnie to wystarczyło. gdybym jechał samochodem, albo tak nie walczył o wagę być może zabrałbym termos i kubek, ale w tym wypadku waga była ważniejsza. Herbata zalana wieczorem, przed snem i trzymana w śpiworze, była gorąca jeszcze nad ranem, więc w takich warunkach się sprawdził. Sugestia tylko taka, by nie zalewać go zupkami, gdy się chce później pić herbatę. Plastikowe elementy, a w szczególności gumowa uszczelka przechodzi aromatem zupki i prawdziwy Anglik raczej by się nie zachwycał aromatem zaparzonej w nim później herbaty...

Ubranie - The North Face - Kurtka membranowa HyVent 2.5L

Rożne są opinie o membranach, jeszcze bardziej różne o producentach i rozwiązaniach. Kurtka z tej membrany zdała egzamin. Nie poddała się opadom deszczu, śniegu, wiatrowi i mroźnej temperaturze. 
Rzecz jasna, chroniła tylko to co pod spodem, bo sama w sobie nie grzeje, a wręcz chłodzi, jeśli się człowiek nie rusza. Membrana natomiast skutecznie ochrania przed wpływam czynników zewnętrznych. Mój model miał wentylowane rękawy, choć nie rozpinałem ich ze względu na mróz, wysoki kołnierz szyjny, który zasłaniał twarz aż do nosa, ściągacze, dzięki którym mogłem wyregulować kaptur by przylegał do głowy. Pomimo tego, że zamki nie były powlekane, a zatem szczelne, to zakładka pod spodem powodowała, że nic do niej nie przenikało. Posiadała też otwór w kieszeni na kabel od telefonu, dzięki czemu bez problemów mogłem wyprowadzić do uszu kabel od słuchawek. Naprawdę dobra i lekka kurtka. 




Liofilizaty - Adventure Food

Gdyby nie to, raczej ciężko widzę cały przemarsz. Nie dlatego, że są jakieś niezastąpione, bo żywić się można mlekiem i chlebem (znam takich co w ten sposób obiegli całą kulę ziemską i to dosłownie), ale na plaży ciężko jest o bieżący dostęp do jedzenia. Ciężko czasami też przechodzić przez miejscowości, a jak już są, to często bez sklepu, albo z ubogim asortymentem, jeśli chodzi o dania do przygotowania na kuchence gazowej. Poza tym, nie są one wtedy wcale kaloryczne, a przeżycie na "zupce chińskiej", jakoś w ogóle do mnie nie przemawia.
Jedzenie liofilizowane jest praktyczne, kaloryczne i naprawdę dobre. Nie mylić tego ze wspomnianymi zupkami chińskimi. Te dania są przygotowywane, następnie zamrażane i suszone. Dzięki temu, po wymieszaniu stanowią pełnowartościowy posiłek. Jedno opakowanie, które jadłem codziennie wieczorem to 1200 kcal, czyli naprawdę spory obiad. Oczywiście, po drodze nie odmawiałem sobie jedzenia innego niż to i korzystałem z restauracji, gdy akurat ktoś mnie zaprosił lub mijałem ją przechodząc przez miasto w dojściu do mostu. 
Nie jest to też tanie rozwiązanie, bo jedna torebka to koszt około 30 złotych, ale z drugiej strony, posiłek w "punkcie zbiorowego żywienia" nie kosztuje często mniej. Nie każde danie jest też równie dobre, ale każde jest zjadliwe. Moje faworyty to Pasta Bolognese i Pasta Con  Fungi. Nie polecam natomiast wszelkich dań z puree - robi się papka i nie wygląda za niczym. poza tym ja nie lubię puree i to jest podstawowy argument!

Plastry, plasterki, żele intymne i inne tricki...

Krążą legendy na temat cudownych plastrów, maści i innych specyfików, które mają jakoby zachować nasze stopy w idealnym stanie. Moim zdaniem jest to bzdura. Można oczywiście nieco złagodzić skutki długotrwałego marszu z obciążeniem, a przede wszystkim jeszcze lepiej przygotować stopy do takich wędrówek. Nie mniej, jeśli idzie się ponad 40 km dzień, w dzień, niosąc kilkanaście kilogramów (wszystkiego wraz z wodą ma się na sobie ponad 20kg), nie ma takiej siły, która ochroniłaby skórę w 100%. 
Przeszukując internet i rozmawiając z ludźmi doświadczonymi w wędrówkach, wybrałem kilka rzeczy, które poniżej wymieniam, wraz z ich przydatnością, choć zastrzegam, że to moja opinia i być może komuś innemu pomogły bardziej. 
  • Spenco 2nd Skin Adhesive Knit
Miał być cudownym lekiem na całe zło. Nie twierdzę, że jest zły, ale z pewnością nie na takie wyzwania. Jest to plaster, mający zabezpieczać skórę przed otarciami, trzymający według zapewnień producenta do kilku dni. Trzyma, ale może paniom, gdy w nowych szpilkach idą na wesele. U mnie po jednym dniu był wszędzie, tylko nie tam, gdzie było miejsce, które miał chronić... Owszem, naklejony na górne części nogi chronił przed lekkimi obtarciami, jednak naklejanie go na stopę mija się z celem. Być może wynika to z intensywności marszu (ponad 50 000 kroków dziennie, czyli po 25k na stopę...), być może z obciążenia o którym pisałem wyżej. Nie mniej, nie sprawdził się. Gdyby dały się w kość obtarcia na dłoniach od kijków (mnie się nie przytrafiły), to pewnie by pomogły. Na nic więcej. 
  • Spenco 2nd Skin Blister Kit
To samo niemal co powyższy, ale dodatkowo w zestawie mamy kawałki gąbki mające na celu zminimalizowanie uderzeń oraz małe kulki z wilgotną substancją, podobną do wkładu silikonowego implantu piersi... Jest to zapewne jakaś sól fizjologiczna, która ma nie dopuścić do wyschnięcia pęcherza, ale po jednym razie już do tego nie wracałem, bo gąbka nie dawała nic i po jednym dniu była płaska jak papier, a więcej wilgoci w nogach nie było mi potrzeba. 
  • Krem ochronny Xenofit Second Skin
Też miał niby działać cuda. Nie zdziałał, choć jak zapewne każdy krem, nie zaszkodził. W każdym razie smarowałem nim stopy i ręce, bo specjalnego do rąk nie brałem ze względu na ograniczenie wagi. 
  • Plastry do katetera
Co to takiego? Zwykły plaster, którym zabezpiecza się katetery w szpitalu lub kroplówki. Do nabycia pewnie po znajomości właśnie w szpitalu (przynajmniej ja tak je dostałem), ale może "legalnie" również. W każdym razie, naklejane na kawałki gazy zabezpieczały poranione miejsca i nie przemieszczały się tak jak wymienione wyżej, kosmiczne wynalazki. 
  • Plastry Compeed
Właściciel jednej z firm, która mi pomagała, a prywatnie również zapalony podróżnik, podpowiedział mi te oto plastry. Jest to niby specyfik na odciski i zrogowacenia, ale tutaj w miarę się sprawdziły. Ważne by kupić największe jakie są dostępne w Polsce (w Niemczech są dostępne jeszcze większe), a nie małe na zrogowacenia. W zasadzie zasada działania jest ta sama, ale problem polega na tym, że po dwóch dniach na tyle mocno się przyklejają, że schodzą wraz ze skórą (nie naskórkiem, a skórą właśnie), co w przypadku pęcherza jest delikatnie mówiąc niezbyt przyjemne...
Sposób stosowania jest prosty - przecinamy skalpelem (obowiązkowe wyposażenie) świeży pęcherz, osuszamy go przez noc (może być talkiem) i rano naklejamy plaster Compeed. Chroni miejsce uszkodzone i zabezpiecza dodatkowo przed nowymi urazami poprzez grubszą warstwę na środku. Nie muszę chyba dodawać, że przeciętej skóry nie zrywamy, bo stanowi ona dodatkowe zabezpieczenie.
  • Patent na stópkę...
To też sposób podpowiedziany przez człowieka, który na trekach zjadł zęby (również przejściach polarnych). Chodzi o to, by na stopę, przed założeniem skarpet właściwych, cienkie, damskie skarpetki z materiału przypominającego pończochy. Wiem, brzmi śmiesznie, ale działa... Odprowadzają one wilgoć bezpośrednio od stopy, a wieczorem, nie zdejmujemy skarpet razem ze skórą. Myślcie co chcecie, u mnie się sprawdziły...
  • Żel intymny
Nie, nie chodzi o to, by być przygotowanym na każdą okazję... To mój patent, paradoksalnie na ochronę przed wilgocią. Stosuję ten żel na plenerach fotograficznych, gdy długie godziny chodzę po mokrym nad ranem lesie, czy wręcz bagnach. W takich warunkach, żadne buty nie dadzą ochrony przed wilgocią, więc smarujemy stopę takim żelem, na to skarpeta i wieczorem, gdy zdejmujemy buty, wystarczy przetrzeć stopę suchym ręcznikiem i nie ma śladu po wilgoci. Normalnie mielibyśmy pół litra wody wsiąknięte w skórę, a że nie jest to przyjemne, nie muszę tłumaczyć. 
Spytacie pewnie dlaczego taki patent, skoro to marsz po plaży i do tego w dobrych butach. Ano dlatego, że plaża (o czym już pisałem) to pojęcie względne. Były dni, kiedy jej nie było, bo woda sięgała do klifów, albo konary zmuszały do omijania ich wodą i w takich wypadkach, żadna membrana nie da rady, a dodatkowo sól z morza zapycha jej pory i wpuszcza wodę do środka. gdyby nie ten żel, nogi byłyby zupełnie mokre. 


Komentarze

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  7. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  8. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...