1 lipca 2018 #Piaskiemwraka - Stężyca, czyli triathlon w kaszubskim stylu...

Podobno triathlon to drogi i niemal wyczynowy sport dla elity. Trzeba mieć super rower, drogą piankę, świetne buty i całą masę innych gadżetów bez których nie da się ukończyć żadnego startu. Ba! nawet wystartować. A dystanse krótsze niż 1/4 uważane są za śmieszne i dla kompletnych "Januszy" sportu. Przynajmniej tak twierdzi spora grupa osób. Może to i prawda, a może i nie...
Ja należę do tych przekornych, którzy nie przyjmują rzeczy takimi jakimi są jeśli mi ktoś mówi, że się nie da, albo nie warto, tym bardziej korci mnie by spróbować. Nawet jeśli wiem, że być może jestem z góry skazany na porażkę. 
Tak jest również z triathlonem. Uważam, że jest to sport dla każdego, co więcej, zdecydowanie lepszy niż każda z trzech składowych dyscyplin uprawiana osobno. A startować może w niej każdy, choć zgadzam się, że cena wpisowego jest większa niż na większość biegów ulicznych. Jednak nie do końca i o tym później. 
Z początkiem czerwca, towarzysząc Ewelinie w jej pierwszym starcie. Ewka w tych zawodach startowała na 25 letnim rowerze "górskim" ze stalową ramą i grubymi oponami. Postanowiłem też nieco się pobawić i pojechać na rowerze MTB, którym od jesieni do wiosny jeżdżę po lesie. 

Na początek kilka mitów:

1. Aby uprawiać triathlon konieczna jest pianka - Otóż nie. Trenuje się głównie w basenie. Tam pianka jest zbędna. Treningi open water można zacząć, gdy temperatura wody zaczyna być znośna, a ograniczyć je można tylko do nauki nawigowania. Same w sobie nie są niezbędne do startu, szczególnie na krótszym dystansie (np. sprint czy 1/8 IM - dystanse najkrótsze gdzie mamy do przepłynięcia 475-750 m w wodzie, 20-22,5 km przejechania na rowerze i 5-5,25 km biegu).
Oczywiście, pianka pomoże w pływaniu szczególnie tym osobom, które pływają nieco gorzej lub startują na początku sezonu (w maju/czerwcu), ale to nie wpłynie znacząco na wynik, a brak poświęcania czasu na jej zdjęcie po odcinku pływackim może tą różnicę jeszcze skrócić. Oczywiście będą potrzebne okularki, ale to nie jest wielki wydatek, a i tak korzystamy z nich na basenie. Czepek natomiast zawsze dostaniemy od organizatora w ramach pakietu. 

2. Do startu w triathlonie muszę pływać dobrze kraulem - Polecane, ale nie konieczne. Oczywiście większość płynie kraulem, który jest najszybszy i najmniej męczący. Ale są osoby, które płyną nawet dłuższe dystanse żabką (osobiście widziałem zawodnika kończącego tak "połówkę", gdzie do przepłynięcia jest 1900 m). Dobrze jest pływać kraulem, bo to daje nam pewność siebie, szczególnie w trakcie płynięcia w tłumie. Jeśli jednak mamy opory przed pływaniem, a z drugiej strony nieźle nam idzie na rowerze i bieganiu, można przepłynąć żabką i też się nic nie stanie. Namawiam jednak do nauki kraula, bo przecież na tym polega sport by trenować na codzień komfortowo, a starty są zwieńczeniem. 
Na koniec jeszcze uwaga co do samego startu - obecnie coraz więcej zawodów odchodzi od startu "z wody" na rzecz tzw. roling startu, odbywającego się z brzegu, a zawodnicy wbiegają do wody w rzędach od 2 do 12 osób. Puryści uważają, że to zaprzecza idei triathlonu, jednak za taką procedurą przemawia komfort startujących (szczególnie początkujących, którzy nie doświadczają tzw. "pralki" na samym początku) oraz lepsze panowanie nad bezpieczeństwem zawodników przez organizatora i służby ratunkowe. Kolejną korzyścią dla mniej doświadczonych jest to, że czas netto liczony jest od przekroczenia linii pomiaru czasu podczas startu, więc nie ma de facto znaczenia, czy wystartujemy na początku, czy na końcu. Można się nawet ustawić na samym końcu, by płynąć komfortowo, a czas na mecie mieć lepszy niż ktoś startujący wcześniej od nas.

3. Aby startować w triathlonie muszę mieć rower triathlonowy lub przynajmniej szosowy - No nie.... Można wystartować na każdym. Wiesz, że są zawody, gdzie jest kwalifikacja rowerów miejskich (tak, takich z wypożyczalni...)? Oczywiście, rower szosowy się przydaje, bo jest szybszy, a rower triathlonowy (zwany też "czasowym") potrafi być jeszcze szybszy, ale prawda jest taka, że rower sam nie pojedzie... 
Oczywiście, ta sama osoba jadąca na szosowym i jakimkolwiek innym, wykręci lepszy czas na szosowym, ale wcale nie oznacza to, że będzie ostatnia, a jeśli dobrze "mieli" na MTB, może być nawet szybsza od tych na rowerach szosowych. 
Podczas zawodów Enea Bydgoszcz Triathlon, gdzie w weekend startuje w sumie ponad 3,5 tyś osób, zobaczyć możesz niemal każdy rower - czasowy, szosowy, górski, miejski, z wypożyczalni, z koszykiem na kota i Wigry3 z lat osiemdziesiątych. Liczy się zabawa, a nie napinka, bo sport ma być przede wszystkim frajdą. 

4. Muszę mieć strój triathlonowy - Nie musisz. Wystarczy, że założysz spodenki do biegania i koszulkę w strefie zmian po wyjściu z wody. Jeśli jeździsz na codzień na rowerze, to dystans 20 lub 22,5 km wymagany na rowerze przejedziesz bez spodenek rowerowych. A jeśli nie, to ubierz rowerowe (jeśli masz) i po prostu w nich pobiegniesz. Strój triathlonowy różni się tym, że możemy w nim płynąć, jechać na rowerze i biec, bez przebierania. Pampers, czyli wkładka na rower, w nim nie nasiąka za bardzo, jest mniejsza, więc nie przeszkadza w bieganiu, a materiał powoduje, że szybko schnie po wyjściu z wody. 

5. Muszę być dobry we wszystkich trzech dyscyplinach - Dobrze by tak było, ale tacy są jedynie nieliczni. Każdy ma jakieś słabe i mocne strony. Nawet ci najlepsi mają swoje dyscypliny - są super w wodzie, ale nie przepadają za bieganiem - jadą świetnie na rowerze, ale słabo pływają - są w stanie genialnie biec, ale męczą się na rowerze. Właśnie to jest piękne w tym sporcie, że trzeba być niby wszechstronny, ale dobry wynik można też osiągnąć mając słabą jedną z nich. Dowód? Proszę - masz na przykład słabe pływanie (większość tych, którzy zaczynają ma problem z pływaniem), więc zamiast płynąć odcinek pływacki w 1/8 IM (475 m) w przyzwoitym czasie 7-8 minut, płyniesz go w słabe 12-14 minut. Różnica to 5-6 minut. Nie taka duża, by nie zawalczyć o dobre miejsce, jeśli sensownie pojedziesz rower i pobiegniesz. Co prawda, jak to się mówi - pływaniem nie można wygrać, ale można nim przegrać, jednak gdy będziesz myśleć o wygranych, to już dawno nie będziesz czytać tak amatorskich tekstów jak ten. 
W tytułowej Stężycy jechałem na ciężkim MTB z grubymi oponami, przyjechałem z dalekim czasem 1:30, a i tak byłem 129 na 196 startujących...
Oczywiście zachęcam, by się poprawiać w każdej dyscyplinie, ale jak widać, nie stoi się na z góry przegranej pozycji, jeśli jedna z nich nie jest naszą ulubioną. 

6. Muszę mieć zegarek do triathlonu - Nic tych rzeczy. Zegarek multisportowy (zwany czasami triathlonowym, choć takich stricte nie ma) umożliwia przełączanie w czasie rzeczywistym pomiędzy dyscyplinami, a co za tym idzie liczenie odrębnie czasu dla każdej z nich (łącznie z czasem spędzonym w strefie zmian, czyli tzw. T1 i T2). Jednak najważniejszy jest czas ogólny, więc jeśli mniej więcej będziesz pamiętać z jakim czasem został ukończony etap pływacki i po jakim czasie nastąpił wyjazd na trasę rowerową i biegową, to już spokojnie można policzyć z jakim czasem się skończy. Gadżety pomagają rzecz jasna i motywują też do kolejnych treningów, o czym pisałem w jednym z wpisów, ale nie przeceniałbym ich działania. Do pierwszego maratonu przygotowywałem się ze zwykłym G-Shok'iem i też jakoś poszło. 

7. Wpisowe na zawody są bardzo drogie - Tu przyznam rację, bo do tanich nie należą. Jeśli jednak mamy cel, można spróbować nieco zaoszczędzić, zapisując się odpowiednio wcześniej. Niektóre cykle mają tzw. "early birds" gdzie na początku zapisów zapłacimy około 100 złotych za najkrótszy dystans. Pomijam tu zawody z cyklu Iron Man (w Polsce jedynie w Gdyni w W-wie), gdzie wpisowe liczone jest w setkach Euro, ale to wyjątek. 
Oczywiście, jest ryzyko, że rejestrując się w listopadzie, coś wydarzy i nie będziemy w stanie wystartować w czerwcu lub sierpniu kolejnego roku, ale oszczędzamy kilkadziesiąt złotych, a jak mamy cel, to jednak robimy wszystko by go zrealizować, czyli wystartować. Udział w półmaratonie to też koszt 80-150 złotych w zależności od tego, kiedy będziemy się rejestrować, więc różnica nie jest kolosalna. Dla dłuższych dystansów wpisowe jest rzecz jasna droższe, ale różnice kwotowo "nie zabijają".

Tyle jeśli chodzi o mity i fakty. A co z tą Stężycą? Startowałem na MTB. Niedość tego, dojechałem tam również na tym samym rowerze dzień wcześniej z Gdyni, więc miałem mały rozruch około 70 km. Zresztą musiałem przetestować swoją nową zabawkę, robiąc sobie super wycieczkę krajoznawczą - Garmina 820 - który od tej pory ma mi towarzyszyć we wszystkich treningach i wycieczkach (to tak apropos niepotrzebnych gadżetów...), który sprawdza się świetnie, a jazda z nim, szczególnie po lesie i w nawigowaniu dostarcza wiele frajdy. 
Same zawody to jedne z cyklu Garmin Iron Triathlon, którego poszczególne imprezy odbywają się w całej Polsce. Te w Stężycy reklamowane są pod hasłem - triathlon w kaszubskim stylu - i jest to prawda, bo te akcenty widać w każdym miejscu. Od koszulki z motywem kaszubskiego haftu, przez pasta party na którym gra kaszubska kapela, po medal z tymi samymi akcentami. 
Miasteczko zawodów, strefa zmian i "jądro" całego weekendu skupia się wokół kompleksu sportowego w Stężycy, którego z pewnością nie powstydziłaby się nie jedna gmina w Polsce. Ogólnie, to co zrobiły władze tej małej miejscowości na przestrzeni ostatnich lat, wzbudza podziw, od elementów rekreacyjnych, pomostów, promenad i kąpielisk, przez pełnowymiarowy stadion lekkoatletyczny i boiska, po amfiteatr.
Generalnie, lubię właśnie takie, kameralne imprezy, bo dają często lepszy klimat i atencję o zawodników niż duże, czy czasami przereklamowane duże imprezy, które mam wrażenie zatrzymały się w miejscu, podnosząc wpisowe i nie dając wiele w zamian. 

Odbiór pakietów i wstawianie rowerów do strefy zmian rozpoczęło się w sobotę, to też po pobraniu numerów startowych, poszliśmy na pasta party zorganizowane w pobliskiej szkole. Dobremu jedzeniu wtórowała wspomniana kaszubska kapela, więc było i dla ciała i dla ducha. 
Poranek przywitał nas nie mniejszym wiatrem niż dzień wcześniej, a do tego popadującym deszczem, co nie nastrajało najlepiej. Cała ta mieszanka dawała uczcie przejmującego chłodu, szczególnie na samą myśl o etapie pływackim. Start w Stężycy następuje "z wody" jeziora Raduńskiego Górnego co oznacza, że wszyscy zbierają się na wirtualnej linii wyznaczonej przez dwie boje i startują na znak wystrzału. Dystans 1/8 w którym braliśmy udział to raptem 475 metrów pływania, więc w miarę krótko, choć przy fali jaka panowała na jeziorze, wymagał nieco skupienia. 
Po wyjściu z wody mamy mały podbieg oraz kilkaset metrów do strefy T1. Najlepsze jest to, że jako rasowy "Janusz triathlonu" pomyliłem kierunki i wybiegłem z rowerem na trasę biegową, ciągnąc za sobą kilka osób podążających owczym pędem... Czujni kibice dość szybko nas naprostowali, więc nie straciliśmy więcej niż dwie minuty, co i tak na tym dystansie stanowi "wieczność" ciężką do odrobienia. 
Sama trasa rowerowa jest bardzo prosta, prowadzi po pętli (dla tego odcinka jednej) i w początkowej części pozbawiona jest wzniesień. W drugiej pojawia się ich dość sporo, co akurat mnie, jadącemu na "góralu" sprzyjało. Najlepsze, że nawet ten słaby rower ukończyłem 16 miejsc wyżej niż pływanie... Trasa biegowa, to coś na czym czuję się dość dobrze, choć po mierzeniu się z oporem terenowych opon nie był to ten sam bieg co zwykle. Co więcej, spory odcinek stanowiły leśne dukty, a nawet odcinki wytyczone po polu, co sprawy nie ułatwiało. Mimo to, udało mi się nieco nadrobić, bo koniec końców ukończyłem z czasem 1:30 na 129 miejscu (ukończyło 196 osób), a więc lepiej niż 67 osób za mną. Wynik nie jest na miarę odnotowania, ale był to pierwszy start w sezonie, na rozruch i co najważniejsze w roli saportu dla Ewki, a więc wszystko zgodnie z planem. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

29 grudnia 2014 #piaskiemwraka - moralne wsparcie i nie tylko...

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

3 marca 2021 #Piaskiemwraka - Z Nowym Rokiem, nowym krokiem...