30 czerwca 2019 #Piaskiemwraka - Mistrzostwa w OCeErze...
Biegi przeszkodowe już nie zajmują w moim sportowym życiu takiego miejsca jak kiedyś, a i wcześniej traktowałem je jako urozmaicenie treningów i rozrywkę podnoszącą nieco adrenalinę i sponiewierającą mnie z błotem i to dosłownie.
Tym razem, otrzymując zaproszenie do wystąpienia w Mistrzostwach Świata Biegów Przeszkodowych (OCR), nie mogłem nie skorzystać. Co prawda w ten sam weekend biegłem na zająca w Biegu Świętojańskim w piątek, rano w sobotę startowałem w Triathlon Flota Gdynia, a te zawody były w niedzielę, więc kumulacja była poważna... Ale czego się nie robi dla dobrego samopoczucia i sportowej rywalizacji..
Same mistrzostwa były wielką imprezą i zgromadziły zawodników z kilkudziesięciu państw, a biegi były podzielone na różne rodzaje. Myśmy z Marcinem i moim Potomkiem wystartowali w biegu na dystansie ok. 6km i ok. 40 przeszkodami. Przyzwyczajony do biegów Runmageddon wiedziałem mniej więcej czego się spodziewać, bo też przeszkody, choć czasami nieco inne, stanowią kompilację różnych konstrukcji i można po odpowiednim ćwiczeniu pokonać większość z nich. Jednak Mistrzostwa Świata rządzą się własnymi prawami... Dość powiedzieć, że trasa mnie zmasakrowała. Nie wziąłem też rękawiczek, co w połączeniu z faktem, że nie trenowałem specjalnie do takich konkurencji, sprawiło, iż część skóry zostawiłem na przeszkodach...
Inna sprawa, że z niektórymi przeszkodami miałem do czynienia pierwszy raz w życiu i choć nie stanowiły jakiejś zagadki, to wymagały pewnego podejścia na które traciliśmy nieco czasu. Pogoda w ten weekend również nie pomagała, bo z nieba lał się żar, a kurz i pył wciskał się w każdą część ciała... Na mecie wypiłem chyba ze 3 butelki wody...
Nowe doświadczenie i choć ktoś mógłby uważać, że nie warto się rozmieniać na drobne, to jednak uważam, iż w życiu warto próbować różnych rzeczy, nawet jeśli nie są zgodne z naszym podstawowym nurtem. No chyba, że walczymy o slota na Hawaje, wtedy to inna sprawa...
Komentarze
Prześlij komentarz