1 stycznia 2014 #piaskiemwraka - Nowym krokiem z Nowym Rokiem...

#Piaskiemwraka - noc była ciekawa. Namiot rozbity z dala od wody, okazał się niebezpiecznie do niej przybliżyć, a raczej ona do niego. Okazało się nad ranem, że fale dochodziły na tyle blisko, iż najdłuższe sięgały raptem metra od niego. Do tego zerwał się na tyle silny wiatr, że wyrwał zewnętrzne szpilki, co sprawiało wrażenie, że zaraz cały odleci. Wolałem nie ryzykować i przed szóstą zadzwoniłem do ekipy w Patrolu, by przestawili samochód i zakryli mnie przed wiatrem. 
Co prawda dużo dłużej nie leżałem (bo o zaśnięciu już nie było mowy), ale nabrałem spokoju psychicznego, że mi domku nie porwie...

Rano szybkie śniadanie i w drogę. Zamysł był taki, że może coś się uda w Rowach kupić (wodę głównie, bo musiałem rozrobić isotonic), ale w całej swojej naiwności nie przewidziałem, iż to nie jest metropolia, nie ma tu galerii handlowej, a nawet biedronki. Ba! Nie ma nawet sklepu, który byłby czynny o jakiejś normalnej porze. Pierwszy otwierają o 15.00. 
Chcąc nie chcąc musiałem rozrobić isotoniczny proszek w soku pomarańczowym, który się ostał z wczoraj, na dodatek, soku z miąższem... Taka mikstura naprawdę wykręca, ale to miał być mój najmniejszy problem. 
Woda to picie, ale w moim wypadku również jedzenie. Trasa na dziś to ponad 40 km zupełnym odludziem. Byłem co prawda po mocnym śniadaniu, ale to niewiele na cały dzień marszu, nawet zakładając ponadplanowe dwa batony energetyczne. 
Skończyło się tym, że do Łeby doszedłem naprawdę głodny i jedyne o czym marzyłem to rozbić namiot, ugotować kupioną gdzieś wodę, by przygotować liofilizat. 
Niestety nie tak prosto... Na kilkaset metrów przed Łebą z ciemności wyłoniły się dwie postaci i rzuciły mi na szyję. Nie miałem pojęcia o co chodzi i chwilę zajęło, zanim się zorientowałem, że to nie napad rabunkowy. Marcelina z Bożeną, jak się okazało cały dzień mnie szukały, a opowieści snute przez telefon, że ten szum w tle to sąsiad i że muszę dotrzeć do Łeby bo znajomi z 4x4 czekają to jedna, wielka ściema. Ale za to jak miła ściema. 

Chwila i po pokonaniu kanału rozbiliśmy namiot (w zasadzie ja, bo dziewczyny były dość rozbawione całą sytuacją), ja mogłem oddać się rozkoszy jedzenia i picia po całym dniu na soczku pomarańczowym i batonach. 

Tutaj objawia się też fascynujące zachowanie organizmu. Miałem sporo rzeczy do jedzenia, które przywiozły dziewczyny, a mnie i tak po głowie chodziło jedynie pożywne jedzenie z "woreczka", które niosłem ze sobą. Ciepłe, zjadliwe, a przede wszystkim kaloryczne. Organizm wie co jest dla niego najlepsze. 
Koniec końców super niespodzianka i świetne zwieńczenie dnia. Chyba też pierwszy, w którym poczułem, że zbliżam się do domu. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

31 grudnia 2014 #piaskiemwraka - Sylwester tuż, tuż....

14 października 2019 #Piaskiemwraka - Pomaganie łatwe nie jest...