7 stycznia 2015 #piaskiemwraka - pod wodą i na wodzie...
#Piaskiemwraka - kolejna noc na plaży, choć do domu tak blisko... Co więcej, chyba zacząłem sobie zdawać sprawę, że teraz to już z górki i zaraz będzie koniec. Pomimo, że to nie jest łatwy spacer, to smutno jakoś się tak robi. Mogłoby jeszcze potrwać parę dni. Może jeszcze jedno takie przejście jak przez Gdynię, Sopot i Gdańsk...
Nie było jednak czasu na zbyt dużo rozmyślań, bo dzisiejsza trasa choć nie najdłuższa, to z pewnością z mocno napiętym harmonogramem.
Zaczynamy od budowanego jeszcze tunelu pod Martwą Wisłą, który dzięki uprzejmości Gdańskich Inwestycji Komunalnych mogłem pokonać, skracając mocno odległość od brzegu.
Po wczorajszych relacjach w mediach o całej akcji, dziś w drodze do tunelu zatrzymało się kilka samochodów z propozycją podwiezienia. Miło, że ktoś po obejrzeniu wpada na pomysł, by się zatrzymać i w ten sposób pomóc, choć skorzystać nie mogę. Prócz tego, że ktoś mnie rozpoznał, to ciekawie musiał wyglądać widok człowieka z plecakiem, idącego środkiem Drogi Zielonej, łącznie z mostem zwanym "harfą". Tam miałem nieco problemów, bo przez środek ciężko jest przejść... No, ale ścieżki rowerowej, ani chodnika na nim nie ma.
W każdym razie, udało się dojść bezpośrednio do wejścia i gdyby nie zatrzymali mnie robotnicy, to pewnie bym tam wszedł bez "prowadzącego". Po chwili biegną w moją stronę przedstawiciele GIK wraz z Bożeną. Myśleli, że wejdę jak cywilizowany człowiek od strony Uczniowskiej i takiego "ataku" się nie spodziewali. Krótkie przywitanie, założenie kasku i w drogę.
Tunel ma 1300 metrów i w najgłębszym miejscu będziemy niemal 35 metrów pod lustrem wody. Niesamowita inwestycja. Cała ta wyprawa to nie tylko marsz, ale też poznanie wielu miejsc, ludzi, czy takich rzeczy jak ten tunel. Idziemy z prawdziwymi pasjonatami inżynierii "ekstremalnej", więc prócz marszu mamy też świetną lekcję techniki. Zawsze lubiłem słuchać takich historii, a te naprawdę robią wrażenie.
Na wyjściu czekają przedstawiciele naszego kolejnego sponsora - WUŻ, czyli największa w Polsce firma usług portowych. A do tego jest to tata Marceliny oraz Róża, czyli znów M3M. Świat jest mały, a koledzy stale czujni.
Kiedy przygotowywałem całą akcję, pomysły, które przychodziły mi do głowy, były niejednokrotnie przyczyną śmiechu, mojego lub ludzi w koło. Ale z perspektywy czasu uważam, że takie właśnie pomysły dodają smaczku całemu marszowi, a mnie dają niesamowitą frajdę. Poza tym, uwielbiam mieć zwariowane, czasami głupie pomysły, które się materializują i udowadniają, że trzeba być śmiałym w planach. Richard Branson, legendarny twórca korporacji Virgin, powiedział kiedyś, że jeśli twoje marzenia cię nie przerażają, to znaczy, że nie są dość śmiałe... Coś w tym jest.
Ze względu na wiatr, zakładam okulary, choć słońce raczej nie oślepia, delikatnie mówiąc. Teraz tylko dotrzeć znów do plaży i uciec od tej cywilizacji. Długo jednak nie idę sam. Znów czujna ekipa M3M mnie dogania. Tegma, który spotkał mnie już w drodze do tunelu, zwerbował jeszcze Kacpra i już wspólnie dołączają do mnie tuż przed mostem wantowym im. JP II.
Przejdą ze mną do samych Górek Zachodnich, czyli ponad 8 km. Świetne towarzystwo i kupa śmiechu po drodze. Okazało się na przykład, że marsz to nie tylko marsz - to też misja ratunkowa...
Po drodze trafiamy na jedyną w swoim rodzaju scenkę rodzajową. Samochód stoi na poboczu, a dziewczyna zmienia koło na mrozie. Obok stał jej chłopak... stał i się patrzył jak jego ona walczy z zapieczoną felgą i nie może jej zdjąć. Wesoły patrol humanitarny, idący do Piask pomógł jej zmienić kolo. W sensie Kamil i Kacper, bo ja udzielałem wskazówek... A gość cały czas patrzył z rękami w kieszeniach, by na koniec zaskoczyć i powiedzieć - ja cie widziałem w telewizji... Kiedy poszliśmy dalej stał, a babka dokręcała śruby. Normalnie "miszczu" i idol na pudło....
Kiedy trafiamy na plażę już z górki do samych Górek i koło 13.00 trafiamy do Centrum Morskich Służb Poszukiwania i Ratownictwa. To oni przeprawią mnie na drugą stronę Wisły Śmiałej.
Szybka kawa z Kapitanem M/S Wiatr i po chwili mustruję na pokład. Całego pływania nie będzie za dużo, ale za to jaka oszczędność kilometrów... W przeciwnym wypadku musiałbym gnać aż do Kiezmarka by przeprawić się w tych dwóch miejscach przez Wisłę (Górki i Mikoszewo).
Kolejne 11 kilometrów do Mikoszewa idzie się nieźle, aczkolwiek wiejący coraz silniej wiatr nie ułatwia sprawy. Po drodze nadrabiam zaległe rozmowy z wczoraj, bo nie było kiedy odbierać telefonów. Tak się rozgadałem, że zaszedłem aż na koniec "kosy" w Świbnie. Musiałem się więc cofnąć jakieś pół kilometra, by wejść w dobrym miejscu przez wydmy do kolejnej jednostki SAR.
Tutaj niestety mała niespodzianka. Po pierwsze nic nie wiedzą, że mają kogoś przeprawiać. No, ale to szybko się wyjaśnia. Gorzej, że na Wiśle jest kra i nijak nie można płynąć łodzią, a lodołamaczem jakoś chwilowo nie dysponują...
Kilka rozmów i jest decyzja, by zawiesić na 40 minut działanie centrum (to jest tylko dyżurne centrum, z jednoosobową obsadą) i przewieźć mnie na drugą stronę Land Roverem.
Ze względu na wiatr, zakładam okulary, choć słońce raczej nie oślepia, delikatnie mówiąc. Teraz tylko dotrzeć znów do plaży i uciec od tej cywilizacji. Długo jednak nie idę sam. Znów czujna ekipa M3M mnie dogania. Tegma, który spotkał mnie już w drodze do tunelu, zwerbował jeszcze Kacpra i już wspólnie dołączają do mnie tuż przed mostem wantowym im. JP II.
Przejdą ze mną do samych Górek Zachodnich, czyli ponad 8 km. Świetne towarzystwo i kupa śmiechu po drodze. Okazało się na przykład, że marsz to nie tylko marsz - to też misja ratunkowa...
Po drodze trafiamy na jedyną w swoim rodzaju scenkę rodzajową. Samochód stoi na poboczu, a dziewczyna zmienia koło na mrozie. Obok stał jej chłopak... stał i się patrzył jak jego ona walczy z zapieczoną felgą i nie może jej zdjąć. Wesoły patrol humanitarny, idący do Piask pomógł jej zmienić kolo. W sensie Kamil i Kacper, bo ja udzielałem wskazówek... A gość cały czas patrzył z rękami w kieszeniach, by na koniec zaskoczyć i powiedzieć - ja cie widziałem w telewizji... Kiedy poszliśmy dalej stał, a babka dokręcała śruby. Normalnie "miszczu" i idol na pudło....
Kiedy trafiamy na plażę już z górki do samych Górek i koło 13.00 trafiamy do Centrum Morskich Służb Poszukiwania i Ratownictwa. To oni przeprawią mnie na drugą stronę Wisły Śmiałej.
Kamil i Kacper ze sprawcą zamieszania....
Szybka kawa z Kapitanem M/S Wiatr i po chwili mustruję na pokład. Całego pływania nie będzie za dużo, ale za to jaka oszczędność kilometrów... W przeciwnym wypadku musiałbym gnać aż do Kiezmarka by przeprawić się w tych dwóch miejscach przez Wisłę (Górki i Mikoszewo).
Kolejne 11 kilometrów do Mikoszewa idzie się nieźle, aczkolwiek wiejący coraz silniej wiatr nie ułatwia sprawy. Po drodze nadrabiam zaległe rozmowy z wczoraj, bo nie było kiedy odbierać telefonów. Tak się rozgadałem, że zaszedłem aż na koniec "kosy" w Świbnie. Musiałem się więc cofnąć jakieś pół kilometra, by wejść w dobrym miejscu przez wydmy do kolejnej jednostki SAR.
Tutaj niestety mała niespodzianka. Po pierwsze nic nie wiedzą, że mają kogoś przeprawiać. No, ale to szybko się wyjaśnia. Gorzej, że na Wiśle jest kra i nijak nie można płynąć łodzią, a lodołamaczem jakoś chwilowo nie dysponują...
Kilka rozmów i jest decyzja, by zawiesić na 40 minut działanie centrum (to jest tylko dyżurne centrum, z jednoosobową obsadą) i przewieźć mnie na drugą stronę Land Roverem.
Właśnie tym.
Zeszło się niestety ze wszystkim trochę czasu, ale koniec końców, po półtorej godzinie ląduję w Mikoszewie. Do plaży od pirsu w Świbnie mam jakieś 1,5 kilometra. Rozgrzany wyrzucony w sam środek śnieżycy, zaczynam przeklinać, że wymyśliłem ten cały spacer. Ale pół godziny i jest dobrze, a organizm znów jest rozgrzany i doskwiera jedynie głód, bo nie było kiedy zjeść, a na samym śniadaniu i batonie energetycznym ciężko funkcjonować.
Plan na dziś to Kąty Rybackie, ale to jakieś 20 km i nie sądzę bym się na to porwał. Tym bardziej, że do koleżanki śnieżycy dołącza kolega wiatr i to w dodatku wiejący ze wschodu. Cholernie ciężkie 15 kilometrów daje mi się w kość, więc postanawiam nocować w Stegnie. Jutro nadrobię, tym bardziej, że ostatni odcinek to 30 km, więc nawet odpuszczając dziś nieco, zostaje mi na jutro 36 km, więc spokojnie do zrobienia w rozsądnym czasie. Do tego jest już 21.00 i lepiej nieco więcej czasu poświęcić na sen niż na marsz. Rozbijam namiot, jem upragniony makaron z orzechami, nocuję. Stegna.
Po drodze najadłem się nawet nieco strachu. Dzwoni Rzecznik Straży Granicznej, by tradycyjnie spytać jak droga i czy wszystko w porządku. Ucinamy sobie miłą pogawędkę, a ja pytam - jakie zwierzęta mają fioletowe oczy... - nie wiem, ale pewnie jakieś dzikie. Słyszę w odpowiedzi. Pytanie było spowodowane tym, że widzę w oddali najpierw małą łunę, a po chwili oczka patrzące się w moją stronę, jakby spacerujących po brzegu zwierząt. Ale z fioletowymi oczkami....??? Ciekawość ludzka jest jednak silniejsza od strachu. Podchodzę bliżej i widzę... ludzi. Chodzą po plaży z ultrafioletowymi latarkami w poszukiwaniu bursztynów. Po chwili widzę kolejnych, a do tego samochody szukające wielkimi lampami "hurtowo". Myślałem, że będę sam, a tym czasem zapalam czołówkę z czerwonym światłem, by być widocznym, bo czuję się jak bym chodził w nocy po autostradzie. Zaraz jakiś wariat mnie rozjedzie i zostanę "wdeptany" w cały ten piasek...
Komentarze
Prześlij komentarz