2 stycznia 2014 #piaskiemwraka - głupoty ciąg dalszy...

#Piaskiemwraka - głupota ludzka nie zna granic, moja nie jest wyjątkiem. Wczoraj nie miałem wody i nauczony tym doświadczeniem powinienem zrobić wszystko by ją zabezpieczyć. Ale nie, po co....???
W zasadzie to miałem ją kupić, ale na wylocie z Łeby żadnego sklepu nie było, a wracać mi się nie chciało. Zakładałem, że może będzie jakiś hotel po drodze, ale już nie było. W końcu machnąłem ręką, bo po drodze będą dwie rzeczki i wezmę wodę z nich, a tabletki do uzdatniania wody sprawią, że da się ją wypić. Złudna nadzieja... Woda nie wyglądała za niczym i uznałem, że nawet po potraktowaniu ich tabletką, współczesna medycyna nie będzie w stanie określić czego dokładnie się nabawiłem...
Koniec końców, dziś było jeszcze lepiej, bo po przygotowaniu śniadania, miałem jedynie pół bidonu wody. No i ponad 40 km nie bardziej zaludnionym terenem niż dzień wcześniej. 
Na dodatek zerwał się jeszcze silniejszy wiatr i w połowie dnia zacząłem się zastanawiać, co mnie bardziej boli - nogi od chodzenia, czy ręce od zapierania się by mnie wiatr nie przewrócił. Prędkość wiatru to 90 km/h, ale Straż Graniczna twierdziła, że tego dnia porywy dochodziły do 140 km/h. Naprawdę zaczęło się robić zabawnie. Przy silniejszych szkwałach, podbiegałem po prostu kilkanaście metrów, pędzony wiatrem, bo uznałem, że nie ma sensu walczyć. Gdy zatrzymałem się na chwilę i nieopatrznie upuściłem zdjętą rękawicę, ta odleciała i biegłem za nią jakieś 200 metrów z plecakiem. Nie będę nawet opisywał stanu jaki mnie ogarnął i aksamitu języka ojczystego, jaki opisywał moimi ustami powrót po kijki, niczym wspinanie się na stok po utracie narty. Zresztą zobaczcie sami jak wiało:


Co prawda, nagranie było robione dzień wcześniej, ale wiało podobnie. Dość powiedzieć, że kijki przez dwa dni zostały pozbawione farby w dolnej części. Po prostu niesiony wiatrem piasek, wypiaskował je do "żywego" aluminium. Poniżej możecie zobaczyć jak to wygląda, bo nie omieszkałem zrobić "dokumentacji technicznej"...


Tak wygląda strona nie narażona na piaskowanie.


A to tył kijka, "wyszorowany" przez piasek.






Może się wydawać, że przesadzam, bo przecież wiatr w plecy pomaga. Fakt, pomaga, ale od takiej prędkości przestaje pomagać i męczy równie mocno jak boczny, albo lżejszy wiejący w twarz. 
Kiedyś myślałem, że polskie wybrzeże to piękne, szerokie plaże, super piasek i wydmy. Całe wyobrażenie legło w gruzach. Ciągnące się kilometrami kamienne plaże, albo kamieniste na tyle, że piasku niemal nie widać. Wąskie pasemka, które trzeba przechodzić umiejętnie, by nie zamoczyć nóg. A nawet lasy wyrastające wprost z piasku i wody.


Kilka sweetfoci, bo przecież muszę jakoś udowadniać, że idę, a nie jadę.





A to za mną, na poniższym zdjęciu to fundament pozostały po buczku mgłowym, czyli nautofonie - urządzeniu stosowanym na statkach i znakach nawigacyjnych, służącym do nadawania sygnałów dźwiękowych na morzu w czasie mgły. Jego dźwięk słychać nawet w promieniu 20 km. Dźwięk nautofonu można usłyszeć m.in. w Świnoujściu, gdzie jest częścią stawy znajdującej się na falochronie centralnym, u wejścia do portu.*





Zdjęcia to miła odskocznia, choć do wiatru dołączył kolega deszcz i teraz już w jednym dyszlu starali mi się uprzykrzyć dzień. Straciłem nadzieję na zmianę i czekałem tylko na wieczór. Warunki, dały się jednak we znaki i późnym wieczorem doszedłem do przeprawy przez ujście Piaśnicy przed Dębkami. Znów naiwnie pomyślałem, że przecież już niedaleko do Karwi, czyli celu na dziś i nie będę ani pił wody z rzeki, ani szukał jej w Dębkach. Tym bardziej, że byłem już naprawdę zmęczony i myśl o każdych stu metrach dodatkowo do pokonania działała na mnie jak sole trzeźwiące.
Minąwszy wyjście główne w Dębkach zobaczyłem światła i myśląc, że to Karwia, tylko utwierdziłem się, że tą godzinkę, która mi została pokonam dość szybko. Nie pokonałem....

Nogi odmawiały dalszej współpracy, światło się nie przybliżało, a ja czułem pierwsze symptomy odwodnienia. Po półtorej godzinie (co tylko wskazuje jak wolno szedłem), okazało się, że światła na które szedłem, to coś znacznie dalej, czyli zapewne Jastrzębia Góra. Telefon miałem rozładowany już od 16.00, więc nie mogłem się też zlokalizować. Jakie było moje zdziwienie i radość, gdy po wejściu na wydmę zobaczyłem światła. Byłem mniej więcej na wysokości Karwi. To jednak wcale nie gwarantowało wody, jak się okazało. Po pierwsze, Karwia to może i tętni życiem, ale w lecie. W zimie natomiast to tu ...uj nocuje. Ośrodki pozamykane, sklep czynny do 15.00 (pewnie wymiennie z tym w Rowach, który o 15.00 otwierają) i kilka domów na krzyż, w których nawet światło się nie pali. Byłem tak zdesperowany, że ostatnimi siłami doszedłem do jakiegoś, w którym się jednak światło paliło i usiadłem na schodach, ignorując tabliczkę "uwaga zły pies". Po 10 minutach walenia w drzwi, w końcu ktoś spytał o co chodzi i otworzył. Tak, też bym się zdziwił, ale ta mina była bezcenna...
Wypiłem na raz bidon wody, uzupełniłem i dziękując poszedłem na plażę, by rozbić namiot i coś zjeść. Stać mnie było jednak tylko na to, by rozrobić isotonic i wypić kolejne pół bidonu. Dopiero po takiej dawce poczułem jak wracają mi siły. 

To chyba najcięższy dzień. Kolano obłożone kapustą i tak bolało niemiłosiernie, stopy kompletnie się zbuntowały, a biodra paliły żywym ogniem po takim dystansie. Myślałem, że na drugi dzień nie wstanę. Jakże jednak nie doceniałem organizmu...

*Źródło: Wikipedia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

31 grudnia 2014 #piaskiemwraka - Sylwester tuż, tuż....

14 października 2019 #Piaskiemwraka - Pomaganie łatwe nie jest...