5 stycznia 2014 #piaskiemwraka - Najdłużej....

#Piaskiemwraka - dzień pełen wrażeń i noc przespana przy akompaniamencie cudzej tragedii... Gdy się obudziłem, odkryłem przyczynę hałasów jakie dobiegały do namiotu z niewielkiej odległości. Kilka metrów dalej leżało truchło łabędzia, zaatakowanego zapewne przez lisa, albo inne cwane zwierzę. Silny wiatr, wrzaski zwierząt - idealne warunki do regeneracji. Za to widok nad ranem rekompensuje wszystko...


Większość sprzętu, który niosłem na sobie i w który byłem przyodziany to sprawka sklepów Tuttu, właścicieli marki Fjord Nansen. Wiem, że tu sporo tego product placement'u, ale bez nich cała ta akcja nie poszłaby tak sprawnie. Marsz, warunki pogodowe, odległości i zdanie na siebie, wymagają naprawdę dobrego i przy tym lekkiego wyposażenia. Gdyby się nie sprawdziło, po prostu bym nic nie pisał i jedynie podziękował. Ale ten sprzęt naprawdę się sprawdza i nigdy mnie w trakcie marszu nie zwiódł. Co więcej, Fjord Nansen to Polska marka, choć brzmi egzotycznie i tym bardziej cieszę się, że miałem ich za partnera. 


Drogę do Władysławowa udaje mi się mimo ciężkiego brzegu pokonać dosyć sprawnie i po południu jestem już przed Puckiem. Niestety, tego odcinka nie da się pokonać brzegiem. Wzdłuż są szuwary, podmokłe łąki i inne utrudnienia. Wiedzie tędy jednak ścieżka rowerowa, która możliwie najbliżej brzegu pokonuje odcinek Władysławowem a Rewą. 

Jak widać poniżej, nie tylko partnerzy ze mną byli. Sponsorzy również... Tutaj czujne oko MEGA SA, gdy mijałem budowaną przez nich oczyszczalnię ścieków za Władysławowem. 



Na horyzoncie Puck. Góra o godzinie 15.00 będę już za nim. Stać mnie więc na chwilę odpoczynku. Tym razem ławka przy wodzie. Dziś buty już suche. Wczoraj dostały w kość. Choć to jedna z najlepszych firm produkująca buty do biegania, a model który mi przekazali Inov-8 Reclite 286, to z kolei najlżejsze na świecie buty z membraną Gore-Tex, to przy takim ataku słonej wody, każda nieco puści. Po prostu pory się zapychają solą i puszczają. Jednak przepłukanie, nocne wysuszenie w śpiworze i znów dają radę. Za to ich lekkość daje mi utrzymywać naprawdę super tempo. 
Odpoczynek to też nieco z musu. Gdy planowałem marsz, zakładałem przerwy 15 minutowe co każde 2 godziny. Początkowo nawet się tego trzymałem, ale później kompletnie zrezygnowałem. Po pierwsze to za krótko, by odpocząć, a wystarczająco długo, by się wyziębić. Ciuchy, które mam na sobie to wysokiej jakości ochrona przed wiatrem, deszczem i śniegiem, ale by było ciepło, trzeba się ruszać. 
Po drugie, te kwadranse zbite w jedno, dają 1,5 godziny w ciągu dnia, które idę dłużej, a to z kolei przy moim tempie, jakieś 8 kilometrów. Po trzecie nic mi te przerwy nie dawały, a organizm wcale nie męczy się bardziej, idąc szybciej a krócej. Tak więc zatrzymywałem się przez cały dzień tylko raz, na około 10 minut, a pomiędzy, jedynie na krótkie odpoczynki, by dać odpocząć plecom - tak góra pół minuty.


Po minięciu Pucka zaczynają się schody. A raczej klify... Nie chcąc odchodzić od brzegu morza, rezygnuję ze ścieżki rowerowej. Trafiam więc na serię podejść i zejść po błocie i glinie, dalej w jakieś lęgowisko łabędzi, gdzie podchodzą chyba lisy i dopuszczają się seryjnych morderstw, bo w koło leży pełno trucheł widać, że dopiero co zagryzionych. Do tego pełno młodych łabędzi, które prawie na mnie nie reagują. Całość na podmokłym terenie, który zamienia się po kilkuset metrach w bagna. Zaczyna się robić ciekawie, tym bardziej, że zapadł już zmrok i nic nie widzę, a nie lubię chodzić z czołówką. 
Jakoś udaje mi się przebrnąć i po dwóch godzinach dochodzę do Osady Łowców Fok w Rzucewie. Miłe miejsce, zrobione na skansen edukacyjny, ale nie dla mnie i nie na dziś. Mam jeszcze sporo do przejścia. Wiedziałem, że będzie to najdłuższy odcinek całego przemarszu, ale daje mi się wyjątkowo we znaki. Mniej więcej o godz. 18.00 dochodzę do Osłonina. Wydawało mi się, że stamtąd jest już niedaleko i jakie jest moje zdziwienie, kiedy trafiam z powrotem na ścieżkę rowerową, a na niej drogowskaz - Mosty 9,5 km....
Nogi obtarte, a mimo to pojawiły się miejsca na nowe pęcherze, które niemiłosiernie bolą, do tego skończyły mi się płyny, a że nie jadłem w ciągu dnia, również i siły. 
Idę powłócząc nogami i po ponad dwóch godzinach spotykam na drodze Franza, kolejnego kompana z M3M, który przyjechał specjalnie do mnie na rowerze. Z domu ma kilkanaście kilometrów, więc też niezły trening, szczególnie, że łapie mróz, a jest już noc. Ma ze sobą isotonic, więc ratuje mi niemal życie. Razem idziemy już do samej Rewy, która okazuje się nie być już tak daleko. 

Tutaj jakże miłe spotkanie i przywitanie. Czeka na mnie Kacper, który jako jeden z trzech Marzycieli pojedzie za zebrane w akcji pieniądze do Disneylandu. Wiemy już, że pieniądze zostaną zebrane, a więc marzenie Kacpra zostanie z pewnością spełnione już na wiosnę. 





Kolacja w zaprzyjaźnionej restauracji o jakże wdzięcznej nazwie "Rewa", kilka wspólnych zdjęć i rozbijam namiot w okolicy Mechelinek. Dziś w nogach niemal 50 km. Było naprawdę ciężko i czuję to całym sobą...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

11 listopada 2018 #Piaskiemwraka - Dla Niepodległej...

31 grudnia 2014 #piaskiemwraka - Sylwester tuż, tuż....

14 października 2019 #Piaskiemwraka - Pomaganie łatwe nie jest...